Druga odsłona motowakacji w tym roku. Tym razem kierunek Bałkany i tak jak nam wychodzi najlepiej czyli tylko ja i Sylwia.
Wyjątkowo nie startujemy z domu, mamy spotkanie motocyklowe w Bieszczadach i ruszamy bezpośrednio po nim. Nie mamy więc dnia 0 na dojazd jak najbliżej Polskiej granicy.
Dzień 1 - z Tyrawy Solnej do Arad (Rumunia) - 590km
Brak zdjęć :) Jedziemy przez miejsca, które już znamy, postoje ograniczamy do minimum, pierwsze tankowanie dopiero na Węgrzech. W Rumunii jesteśmy o 16:50 jedziemy jeszcze do około 19stej, nocleg w hotelu AS
Mapka trasy
Dzień 2 - z Arad (Rumunia) przez Serbię do Czarnogóry (Mojkovac - Motel Krstac) - 595km
Start o 8:30, już jest kilka zdjęć :)
Mapka trasy
Hotel Arad - nocleg dla dwóch osób 100 Leji w cenie wynajęcie sali bankietowej ;)
Granica z Serbią i mały szok, o ile w Rumunii królowały nowe maszyny rolnicze i naprawdę niezłe drogi o tyle tu drogi są wąskie a sprzęt rolniczy jest "pomalowany na rudo"....
i jakby mniej wypasiony...
Po chwili droga jest ciut lepsza i szersza ale za to pośrodku niczego (pierwsze skojarzenia to droga przez stepy)
Ciekawe co tu tak naprawdę sprzedają (obstawiam sklep żelazny i gwoździe ale czy na pewno?)
Dalej droga była już normalna, przejechaliśmy nawet przez Dunaj a krajobraz, nazwałbym przemysłowym.
Trafiła się nawet autostrada:
Na szczęście nudnej drogi nie było dużo, krajobraz co chwilę się zmieniał
A nawet zrobiło się super ciekawie
Przed granicą z Czarnogórą wyprzedziliśmy dwójkę Czechów na zabytkowych CZkach, mijaliśmy się w sumie trzy razy bo dogonili nas w przerwie na tankowanie. Myślałem, że pogadamy z nimi na granicy, pogadaliśmy ale nie na granicy :)
W oddali widoczny Serbski posterunek graniczny
Serbski pogranicznik, zadał dziwne pytanie: "kuda?", może nie zdawał sobie sprawy, że pilnuje granicy z Czarnogórą, więc oświeciliśmy go, że jedziemy do Czarnogóry i pojechaliśmy dalej.
Prawdopodobnie tu jest faktyczna granica
Traska naprawdę warta zobaczenia
O ile Serbski posterunek graniczny przypominał budkę z bazaru o tyle ten Czarnogórski już nie:
Przypadkiem cały czas miałem włączoną kamerę...
To co charakterystyczne dla krajów Bałkańskich - zawsze sprawdzają dowód rejestracyjny, na szczęście jakoś nas przepuścili
Widoki za granicą, cały czas trzymały wysoki poziom a liczba zakrętów dawała sporo satysfakcji
Kiedy słońce zaczynało się chować poszukaliśmy noclegu. Znaleźliśmy super sympatyczny motel, gdzie dostaliśmy ogromy pokój z aneksem kuchennym (cena 37 EUR), podobnie jak dzień wcześniej w pokoju jesteśmy około 19stej (zdjęcia zrobione rankiem następnego dnia).
Na wyposażeniu mieliśmy też lodówkę z minibarem, dzięki czemu mogliśmy sprawdzić jakość dumy Czarnogóry (czyli wina, jakość piwa została przetestowana przy okazji)
W pokoju mieliśmy również telewizor, dzięki temu wiem jak po Czarnogórsku powiedzieć to i owo (leciał jakiś film anglojęzyczny z napisami
niestety średniej klasy więc i słowa które poznałem są średniej klasy)
Dzień 3 - Z Czarnogóry (Mojkovac - Motel Krstac) - Albania (dookoła jeziora Szkoderskiego) - Czarnogóra (Buliarica - Camping Maslina) - 267km
Mapka trasy
Kilkanaście minut po ósmej rano jesteśmy już spakowani i gotowi do drogi, temperatura 20C
Droga to kontynuacja tego co było wczoraj, góry, widoki i winkle
Chwila przerwy na zdjęcia
Niby cały cały czas góry ale krajobraz się zmienia
Droga przez wąwóz
Niby to samo ale po drugiej stronie zaczyna przypominać kanion
Jak na dzikim zachodzie :)
Zbliżamy się do stolicy Czarnogóry
Tymczasem rzeka znalazła się po prawej stronie drogi
Pierwsze tankowanie w Czarnogórze
Podgorica, na pewno są miejsca gdzie wygląda okazalej, nasza trasa tego nie ujawniła
Góry w oddali to już Albania
W drodze do Albanii, kolejna ciekawa rzeka
Autostrada do Albanii :) Tak serio był to skrót zaproponowany przez nawigację, nazwany przez Sylwię "drogą na działki"
Droga była wąska ale równa a widoki super atrakcyjne
Autochtoni przyjaźnie nas pozdrawiają
Po chwili już jesteśmy na właściwej autostradzie, z prawej strony widać już jezioro Szkoderskie
Granica już o krok
Kontrola dokumentów po stronie Czarnogóry
I już Albania
Dzień dobry :)
Stempelek i możemy jechać dalej
Stacja Jukoil, cały czas się zastanawiam czy to Albański Lukoil czy jego podróba
Nasze skojarzenie było jedno - krajobraz jak z MadMaxa
Na szczęście są nasi!!! Pierwszy spotkany motocykl w Albani (zapewne niektórych ucieszy fakt, że to FJR1300)
To Albania jaką zapamiętałem, z jednej strony ruina, z drugiej zadbane gospodarstwo i kobieta w stroju chyba tradycyjnym
Tu lepiej nie tankować, stacja benzynowa "Kastrati"
Lekki pierdolnik przy drodze to w zasadzie znak rozpoznawczy krajów bałkańskich (z krajów, które poznaliśmy tylko Chorwacja się tu wyłamuje)
I znów MadMax, co się stało z cywilizacją????
A tu mały pałacyk, do kontrastów lepiej się tu przyzwyczaić
Zbliżamy się do miasta Koplik, wypasiony sprzęt rolniczy i skromny klub sportowy "Malezja"
Najwyraźniej komuś z mafii zginął mercedes uczynna Policja próbuje go odzyskać, inne pojazdy ich nie interesowały
Tablice rejestracyjne? Kask? A co to takiego?
Wypasiony Albański rydwan
Czy to na pewno BP?
Kolejny rydwan
To albo mobilny serwis pralek albo złomiarze
Rower z zestawem hands free
Dojeżdżamy do Szkodry, nasi!!!
Kolejne zaskoczenie, ruch miejski w Albanii
Uwaga baba :)
Ale rowery są jak święte krowy
O ku......, i co teraz????
Przejście dla pieszych ....
Czy tu na pewno można parkować?
Coś mi to przypomina ale raczej nie miejsce w Europie :)
Czyżby jednokierunkowa?
Doszliśmy do wniosku, że najlepiej trzymać się blisko wypasionych samochodów
Jestem z miasta to widać.... chłopcy w drodze do salonu Armaniego
Znów jednokierunkowa???
A tam na górze ruiny zamku
Znów "serwis" mobilny
Zagadka, który budynek jest wybudowany w Albańskim stylu?
Ten po prawek na 100% jest w typowo Albańskim stylu
Osiołki robocze
W oddali meczet, nie ostatni w Albanii
A ten to hałasował tak, że było go słychać w całej Albanii ;)
A ten nawet bardziej
Aż krowy przestały dawać mleko
I kolejny osiołek przy pracy
Dokładnie takie same budy stoją przy granicy Polsko Niemieckiej w Zittau, granica jest blisko
Czekamy w kolejce, jak się okazało niepotrzebnie...
Albański pogranicznik wskazuje właściwą drogę, nigdy bym się nie domyślił...
To teraz będzie....
Gdzie są te brudne ciuchy?
Pewnie tu skitrali!
Nawet pod kanapę pan zajrzał
I już po ptokach, znalazł kuchenkę!
Tu pod kanapą nie ma nic ciekawego
O ja p.... byli w Kieleckiem!
I wszystko wraca do normy, kobieta patrzy na mnie a faceci na Sylwię ;)
I koniec zabawy, gleba i ręce do tyłu! A tak serio, zdjąłem na chwilę kask :)
Tuż za granicą zatrzymaliśmy się coś zjeść, tym razem w Czarnogórskiej restauracji. Ceny podobne jak w Polsce, kawa kosztuje tylko około 1 Euro a nie 5 :)
Chwila przerwy na zdjęcia, jakby ktoś chciał kupić lokal tu jest kontakt
Też tam byłem
Wrażeń tego dnia już było naprawdę duuużo, zdecydowaliśmy się skorzystać z namiaru od znajomych, Patrycji i Grzesia. Zatrzymaliśmy się na Campingu Maslina w miejscowości Buljarica.
Po rozbiciu namiotu mieliśmy plan żeby już dziś poleniuchować, zostać tu na dwa dni pojeździć po okolicy i pozwiedzać.
Na początek poszliśmy na plażę
Wykąpałem się w Adriatyku i ....... przeszło mi zmęczenie :)
Zmiana planów, jeszcze dziś zwiedzimy Budvę a jutro jedziemy dalej!
I tak właśnie zrobiliśmy :)
Do Budvy mieliśmy bliziutko i pojechaliśmy tam na moim motocyklu, jedną maszynę zawsze łatwiej zaparkować.
I był to dobry pomysł, bo w mieście generalnie obowiązuje płatne parkowanie a jeden motocykl udało się zaparkować tak, że opłata była zbędna (wskazówka, warto patrzeć jak jednoślady parkują miejscowi)
I zwiedzamy
Planeta małp?
Załapaliśmy się na koncert
Gdzieniegdzie palma odbija
Plaża pod murami dość krótka ;)
Wąskie uliczki - widać, że kiedyś królowały tu wyłącznie jednoślady ;)
Typowy widok Bałkański: woda, góry, jachty za milion dolarów
Połaziliśmy tam dość długo, kupiliśmy miejscowy ser oraz miejscowe wino i owoce, wracając zatrzymaliśmy się zrobić kilka zdjęć
Tradycyjna fotka z zachodzącym słońcem
Na campingu mała regionalna uczta, nie do pobicia są miejscowe owoce, ale wina też grzech nie spróbować ;)
Właśnie wtedy zrobiłem zdjęcie jedynego stempelka w paszporcie
Było już ciemno jak na Camping po cichutku (ze zgaszonymi silnikami - pewnie paliwa zabrakło) wturlali się spotkani dzień wcześniej Czesi!
Zagadnąłem ich i pogadaliśmy chwilę, zatrzymali się na nocleg trochę wcześniej niż my i jednak jechali wolniej (wysoka temperatura nie służyła CZkom i musieli dość często robić przerwy techniczne.
Nie zrobiłem im zdjęcia (było już ciemno), ale był to chłopak z dziewczyną, wybierali się jeszcze do Turcji a na swoje wojaże mieli rok czasu (zapewne kufry były wypchane kasą)
Nasz wstępny plan na następny dzień zakładał zwiedzanie Kotoru i Dubrvnika i początek jazdy w kierunku domu.....
Dzień 4 - Z Czarnogóry (Buliarica - Camping Maslina) do Chorwacji (Dubrovnik) - 143km (rekordowo mały)
Mapka trasy
Może to sprawa dumy Czarnogóry a może lokalnego sera ale następnego dnia byliśmy gotowi do odjazdu dopiero około 9:30
Jeszcze chwilka rozmowy z Czeskimi znajomymi, życzymy sobie nawzajem powodzenia i w drogę.
Zimno nie jest
Ciekawe czy chodzi o małego pieska czy o drobny piesek?
Po drodze zwiedzamy z siodła wyspę Świętego Stefana
Do Kotoru nie jest daleko, Grześ z Patą i Artur zachwalali miejscowy zamek, na który wchodzi się się po milionie schodków, ale było tak gorąco, że staraliśmy się jak najszybciej wyjechać z zakorkowanego Kotoru
Palmy jak na Wielkanoc...
Mury obronne Kotoru
Może nie uwierzycie, ale to są fiordy południa
Dookoła zalewu Kotorskiego
Po lewo hodowla owoców morza
Kabriolet wycieczkowy
Zalew
Granaty rosną tu wszędzie, nawet walają się w rowie
Prawie tak jak na mazurach ;)
Kaktusy nie dość, że kwitną to nawet owocują
Objechaliśmy zalew Kotorski i po chwili byliśmy już w Chorwacji, a tak dokładnie to na Chorwackiej "wyspie" bo to mały kawałek Chorwacji otoczony przez Bośnię i Hercegowinę oraz Czarnogórę, odłączony od reszty kraju
Po lewej już widać Dubrovnik - starą stolicę Chorwacji
I już jesteśmy
Pierwotny plan zakładał zatrzymanie się tu tylko na chwilę
Ale wszystkie miejsca parkingowe były pozajmowane albo daleko od starówki
Chyba była ty wyprzedaż skuterów ;)
I wtedy nastąpiła zmiana planów - śpimy dziś w Dubrovniku!
Poszukiwania Campingu
To jedno z najdroższych miejsc jakie znam, za Camping zapłaciliśmy 31Euro.
Fakt, że standard był naprawdę fajny (ale nie chcę wiedzieć jakie tu są ceny w sezonie)
W restauracji na Campingu Sylwia pokusiła się o lokalne danie - Scorpio Fish, było bardzo smaczne, ale polecam sprawdzić w googlach jak to wygląda :)
Jako, że było gorąco znów popływałem trochę w Adriatyku
Jak już się wystarczająco nasoliłem, pojechaliśmy zwiedzać stare miasto, aby uniknąć szukania miejsc parkingowych, pojechaliśmy autobusem
Kamienna posadzka chyba była świeżo wypastowana :)
Miasto naprawdę robi wrażenie
Teraz już tego nie widać, ale w czasie nie tak dawnej wojny, Dubrovnik był dość intensywnie ostrzeliwany, na szczęście nadal stoi.
Wieczorem był tu spory tłum, ale i tak dużo luźniej niż w ciągu dnia
Chyba zabłądziliśmy...
Tradycyjne już wąskie uliczki
Sporo domów jest pustych, ale nie brakuje tu hosteli i restauracji
Słońce już zachodziło kiedy wróciliśmy na Camping
Plan na jutro - jedziemy w stronę domu!
Dzień 5 - Z Chorwacji (Dubrovnik, Camping Solitudo) przez Bośnię i Hercegowinę ponownie Chorwację na Węgry (miejsce nie całkiem znane, chyba Szekszárd) - 661km
Mapka trasy
Pobudka, śniadanie i pakowanie. Szybko i sprawnie. Z pewną niechęcią regulujemy rachunek za Camping, rekompensuje to rozmowa z Panem pilnującym Campingu, znał chyba wszystkich Polskich piłkarzy z dawnych lat (ja przypomniałem sobie tylko Davora Sukera w ramach rewanżu).
Jest kilka minut po ósmej, temperatura 25,5C, ruszamy.
Żegnamy Dubrovnik
Jak można się spodziewać, droga jest malownicza
Skręcamy w stronę Bośni i Hercegowiny, krajobraz od razu inny
Autoportret cienia na asfalcie
Chorwacki posterunek graniczny, na Bałkanach warto mówić "do widzenia", zrozumieją i jak widać Pan nas pozdrawia
Widoki znów inne
Tuż przy posterunku granicznym Bośni i Hercegowiny
Dzień dobry
Niestety nie było tak słodko, zgarnęli nas na bok...
A tak serio, była to jedyna granica gdzie poza dowodem rejestracyjnym poprosili o pokazanie zielonej karty.
Trzeba było je odnaleźć w bagażu i bez problemu nas puścili.
Droga rewelacyjna, nie jest to nudna autostrada
Policja nie chce z nami gadać (z wzajemnością)
Ze zdziwieniem zobaczyliśmy tablice witającą w Serbii! Czyżbyśmy zabłądzili??? Okazuje się, że tu jest Republika Serbska tworząca z Bośnią i Hercegowiną Federację i nie jest to Serbia przez którą już jechaliśmy (jak się poczyta historię wojny w Jugosławii trudno się nie zastanawiać czy ten pokój jest trwały, kocioł narodów i religii nadal jest nieźle wymieszany)
Droga nadal z fajnymi widokami
Niedługo później skręciliśmy w boczną drogę i spotkaliśmy całe stado baranów
Był to prezent od nawigacji, ścięcie głównej drogi o kilka kilometrów i takie spotkanie gratis
Jak widać Panowie byli bardzo przyjaźni :) Baranki też
Dalszy ciąg skrótu
Po chwili byliśmy znów na głównej drodze i dojechaliśmy do jeziora (Bilećko jezero)
Jest to naprawdę spore jezioro, wykorzystujemy dobrze zorganizowany parking na mały postój
Jezioro towarzyszyło nam jeszcze długo
Kolejna zmiana krajobrazu i fajne winkielki
I co powiecie na taki widok
Rzeka Jabucica
Park Narodowy Sutjeska
Naszych nie brakuje
A droga coraz fajniejsza
Musieliśmy się zatrzymać i zrobić zdjęcie - super te drzewa na skałach, jak parasole
Tunele też wyglądały obiecująco a były jeden za drugim
Na szczęście na motocyklu jeździ się w kasku to szczęka za bardzo nie może opaść :)
Trasa jak marzenie
I co chwilę inaczej
kolejna zmiana krajobrazu
W zasadzie jest tylko jeden problem, od granicy ujechaliśmy już prawie 300km i nigdzie nie mijaliśmy stacji benzynowej....
GSR już chciał zapalić rezerwę ale pojawiła się stacja :)
Na stacji spotkaliśmy naszych, dwóch motocyklistów z Polski, jechali w przeciwną stronę i dopiero zaczynali swoją podróż.
Chwilkę pogadaliśmy, okazuje się, że to już ich kolejna wycieczka po Bałkanach, z kolei naszą podróż skwitowali pytaniem "codziennie w siodle?" A można inaczej??? ;)
Pożegnanie i ruszamy dalej
Już niedługo Sarajewo, miejsce zimowej olimpiady i rozpoczęcia pierwszej wojny światowej
Fotka zrobiona przy okazji wizyty w krzakach
Na przedmieściach Sarajewa zrobiliśmy sobie postój na obiad.
Danie polecił nam kelner i miała to być "Teletina" (czyli cielęcina jak się okazało). Byliśmy tam około 13:20
Bośnia i Hercegowina ma swoją walutę, jest to Marka Zamienna i ma bardzo fajny skrót waluty: BAM :)
A co najważniejsze, jest tam bardzo przystępnie cenowo, obiad dla dwóch osób kosztował nas jak pamiętam nieco ponad 30zł :)
Sarajewo minęliśmy nieco z boku i to co widzieliśmy jakoś nie zachwyciło (może dlatego, że nikt na naszych oczach nie zastrzelił arcyksięcia Ferdynanda)
Na wylocie z Sarajewa
Krajobraz znów się zmienił i stał się bardziej nudny, rzekę Bośnię przekraczaliśmy z osiem razy i za każdym razem poznawaliśmy ją po zapachu (niestety niezbyt ładnym). I jeszcze te złośliwe napisy "hladno pivo"....
Było gorąco, postoje na stacjach zaczęły być konieczne dla nas bardziej niż dla motocykli (zimne napoje i lody co około 30-50km)
W końcu udało nam się dojechać do granicy z Chorwacją, kolejka ciężarówek sięgała kilku kilometrów, na szczęście ruch był niewielki i spokojnie mogliśmy je ominąć i bez kłopotu przekroczyć granicę.
Przejazd przez Chorwację to w większości autostrada. Z jednej strony nudna ale z drugiej mogliśmy się szybko przemieszczać a ta część Chorwacji nie jest już tak atrakcyjna widokowo. Do granicy z Węgrami dojechaliśmy gdy słońce już szło spać, szarzało. 10km przed granicą korek..... na szczęście nie do samej granicy tylko do najbliższej stacji gdzie Policja zawraca autokary z uchodźcami, ominęliśmy ich i na granicy Węgierskiej byliśmy już po zmroku (na granicy było zupełnie spokojnie).
Za granicą wyszukałem w nawigacji camping jak najbliżej trasy do Budapesztu.
Camping był pewnie świetny ale zanim został zlikwidowany, gdyby nie fakt, że już dziś parę kilometrów przejechaliśmy pewnie nawet bym tak bardzo nie zwymyślał w myślach Węgrów za brak aktualizacji bazy Campingów. Na szczęście hotel znaleziony w nawigacji nie został jeszcze zburzony i o 21:30 mieliśmy nocleg.
Prawdopodobnie było to miasto Szekszárd ale podejrzewam to tylko z racji odległości jaką pokonaliśmy, hotel był średni (delikatnie mówiąc), kosztował 30euro ale był w standardzie "EdzioGierek" i po prostu był śmierdzący.
Ale spać się się dało a naprawdę byliśmy już zmęczeni.
Do Budapesztu zostało około 170km. Jutro będziemy już w Polsce!
Dzień 6 - Z Węgier (chyba Szekszárd) przez Słowację do Polski (Brzegi koło Bukowiny Tatrzańskiej) - 476km
Mapka trasy
Startujemy o 7:26. Raz, że hotel nie zachwyca a dwa, że będzie gorąco, już jest 21C.
Mamy plan wjechać do Budapesztu i pozwiedzać z siodła, może kupić trochę miejscowych wyrobów ;)
Dojeżdżamy do Budapesztu
Ta woda po prawej to Dunaj, najdłuższa rzeka Europy (Jeśli przyjąć, że Wołga jest w Europie to druga ale Wołga to taki samochód)
Coś dla fanów komunikacji miejskiej - Węgierski tramwaj :)
Przejazd przez Dunaj, widać również górę Gellerta
Zwiedzamy, korki jak u nas, nawet gorsze bo po Węgiersku (po prawej znów Dunaj)
Postój na zdjęcia, koło Góry Gellerta - hotel Gellert, może goście nie wiedzą, że Gellert został zamordowany na tej górze?
Sylwia też robi pamiątkowe fotki
Most wolności (z XIX wieku)
Spróbujemy przejechać przez ten zabytek
Tramwaje mogą to i my też :)
Miasto robi raczej dobre wrażenie, mimo Węgierskich korków
Śledzimy żółtą taksówkę
Typowy wielkomiejski widok, bardzo podobne zdjęcie można zrobić w Warszawie (tylko Warszawianki są jednak ładniejsze)
Busz??? Roślinność na to nie wskazuje ;)
Zatrzymaliśmy się jeszcze kupić Tokaj i kierujemy się w kierunku Słowacji.
Zbliżamy się do granicy ze Słowacją, jeszcze tylko wyprzedzamy maruderów ;) (Przejście graniczne w miejscowości Salgotarjan)
200km później jesteśmy już prawie w Polsce. Te niebotyczne góry to oczywiście Tatry
W Brzegach meldujemy się około 15:30.
Idziemy na obiad do Karczmy Widokowej. Kwaśnicy tam za granicą jednak nie mają :)
Jutro będziemy już w domu!!!
Dzień 7 - Polska, Brzegi - Piaseczno 396,4km
Mapka trasy
Kilka minut po dziewiątej już pakujemy motocykle.
Jest wyraźnie chłodniej, niecałe 13C i kropi coś co można zakwalifikować jako deszcz.
Pokapuje tak aż do Krakowa. Gdzieś tam zostajemy namierzeni przez Bobika :)
Ciekawe gdzie nas wypatrzył. Drogę znamy na pamięć więc jedziemy do domu bez zwłoki.
W Radomiu ostatnie tankowanie
Około godziny później (przed 16stą) jesteśmy już w domu.
Cała nasza trasa nie była jakoś bardzo długa a ile razy zmienił się krajobraz trudno policzyć, ale w domu i tak najlepiej (aż do następnego wyjazdu)
To jeszcze nie koniec!
Epilog
Był plan, żeby wracając do domu wpaść na ognisko w Adamowie Rososkim. Ale mamy do Adamowa tak blisko, że wpadliśmy tam dzień później.
Impreza już była praktycznie skończona, ale najwytrwalsi jeszcze byli a przy okazji w większości znajomi :)
Wjeżdżamy, gospodarz osobiście otwiera bramę :)
Krzysiek wita nas z uśmiechem :) Krzyśka zawsze fajnie spotkać :)
Sylwia zadała szyku przybywając na Romecie K125
Znajome twarze :) Dawno nie widziany (przeze mnie) C64 i nowo poznani koledzy :)
Sprzęt Igora zawsze budził zainteresowanie, teraz nie jest inaczej
Tą wersję widziałem pierwszy raz, gratulacje Igor
Pora się zbierać, do zobaczenia!
Magda dokumentuje wyjazd
Wracamy do domu
Dopiero teraz KONIEC :)
A raczej ciąg dalszy w przyszłym sezonie :)