Wakacje w tym roku mocno się opóźniają, wyruszamy z Sylwią dopiero 17 września.
Prawie jak zawsze wstępnie wyjazd miał być w większym gronie ale to nie takie proste żeby zgrać swój wolny czas z całą ekipą.
Prognozy pogody na wyjazd średnio korzystne ale to nas nie powstrzyma.


Dzień 0 - 398km
Z domu do Brzegów
Dobrze znana trasa, pokonana ledwie tydzień temu i to dwukrotnie.
Od Krakowa deszcz. Na stacji zakładamy przeciwdeszczówki ale tylko na górę, liczymy na umiarkowany deszcz. Deszcz nie był umiarkowany. Spodnie przemiękły.
Kiedy jesteśmy w Nowym Targu dzwoni Artur:
- jaką macie pogodę?
- pogoda jest super!
- a to w deszczu jedziecie :)
Mniej więcej tak to wyglądała ta rozmowa.
W Brzegach szybkie suszenie przemoczonych spodni. Sprawdzam prognozy, pojawia się pomysł żeby odwrócić trasę i najpierw pojechać do Rumunii. Ale na razie jedyna modyfikacja planu to zmiany trasy przed Słowację do Budapesztu na nieznaną :)
Fotek brak

Dzień 1 - 680km
Z Brzegów do Zagrzebia
Rano kolejna zmiana planów, jednak pojedziemy już znaną droga. Prognozy były takie sobie. Jeszcze na Węgrzech miało zacząć padać. Mimo straszących chmur tylko trochę pokropiło ale a sumie dojechaliśmy na sucho!!! Śpimy w namiocie. Na całym campingu jesteśmy drugim namiotem! Ten pierwszy tez z Polski. Nocleg w motelu kosztowały 75€ na campingu ponad 50€ zostało w kieszeni. Hotele zostawiamy na przyszłość np. w Rumunii. Kolacja w restauracji. Niezłe risotto grzybowe za 30kn. Wino Chorwackie ze stacji benzynowej za 25kn (ok 12zl). Nie pada i oby tak się utrzymało !!!!
Plan na jutro wybrzeże Chorwacji!

Nasze obozowisko:



Dzień 2 - 416km
Z Zagrzebia do Seget
W nocy zaczęło padać i rano wciąż padało.
Śniadanie jemy przy zlewie koło sanitariatów (jest dach, jest woda i miejsce na kuchenkę). Po jedzeniu startujemy, od razu ubieramy się w przeciwdeszczowe stroje. Bardzo szybko okazuje się, że to była słuszna decyzja. Plan był taki, żeby nie jechać autostradami i jak najwięcej jechać wybrzeżem. Ale w deszczu to nie ma sensu, lepiej szybko przejechać tam gdzie nie pada. Deszcz towarzyszył nam przez 300km. Na wysokości Biograd na Moriu zjechaliśmy z autostrady bo nad wybrzeżem zaczęło być widać słońce. Opłaciło się niebawem deszcz dał za wygrana.  Po drodze ustalamy, że jedziemy dotąd aż będzie ciepło, słońce i fajne miejsce. Wybrzeżem dojechaliśmy do Seged  (obok Trogiru). Tutaj jest Kemping za 20€. Rozbijamy się i suszymy. Idziemy promenadą na obiad. Jemy zupkę rybną i risotto z owocami morza i sepią kałamarnicy, czarne!!! Wieczorem siedzimy na plaży wcinamy bułkę z ajwarem i pijemy ożujsko:)
Plan na jutro to znany już kemping w miejscowości Buljarica w Czarnogorze. Chyba to będzie wyjątkowy dzień z pewnym planem dokąd jedziemy :)

Plaża w Seget:


Uliczki Seget:


Zupka rybna w wersji Chorwackiej (jak rosół z odrobiną ryżu)


Widok z restauracji:


Czarne risotto, naprawdę baaaardzo smaczne a miny siedzących obok nas Niemców naprawdę bezcenne.


Wieczorne leżakowanie




Dzień 3 - 355km
Z Seget do Buljarica

Rano super pogoda. Słonecznie i ciepło. Śniadanie i jedziemy dalej.
Jedziemy wzdłuż wybrzeża. Droga super malownicza i kręta. Wszystko psują Niemcy w kamperach. Wloką się jak stonogi. Zatrzymujemy się żeby zrobić zdjęcia.


Właśnie dla tego widoku się zatrzymaliśmy:


Fotki jak z photoshop'a


Przy okazji postoju drobna walka z interkomami. Po zresetowanie najpierw zupełnie nie chcą gadać ze sobą ale w końcu ruszają i działają tak jak powinny.
Co ciekawe, tuż przed wyjazdem zmieniliśmy interkomy z Midlanda na Sene, na 100% jakość dźwięku czy rozmów jest w Senie wyższa ale są momenty kiedy Sena żyje własnym życiem, na szczęście wyłączenie i ponowne włączenie najczęściej załatwia sprawę a jest to zrobić łatwiej niż w Midlandzie.
Dużo później, już po powrocie do domu okazało się, że problemy z parowaniem wynikały z mojej niewiedzy, Senę po prostu paruję się ciut inaczej niż Midlanda.
Granica z Bośnią i Hercegowiną to formalność, nawet nie chcą oglądać naszych dokumentów. Za Neum tankowanie tańszego paliwa i jedziemy dalej.
No prawie bo na stacji idę do wc zapominając o kamerze na kasku. Była wyłączona ale co przydzwoniłem w ościeżnicę to moje, przy okazji skutecznie przestawiłem kamerę zarówno w pionie jak i poziomie. W poziomie ustawienie jej to formalność ale w pionie już do końca wycieczki jest ustawiona ciut za nisko więc filmików się nie spodziewajcie :)
Przejeżdżamy przez Dubrovnik omijając jego zabytkową część i wjeżdżamy do Czarnogóry. Nad zatoką Kotorska chmury.
W Herceg Nowi łapie nas deszcz. Mamy nadzieję zaraz z niego wyjechać i nie zakładamy przeciwdeszczowek. Niestety sznur osobówek ciągnie się 30 na godzinę a my mokniemy. Kawalkadę prowadzi Pan z otwartym bagażnikiem (wiezie jakieś meble albo drzwi).
Wyprzedzamy go w końcu i dojeżdżamy do promu na drugą stronę zatoki. Już nie pada. Przed nami Motocykle ze Szwajcarii.
Oczywiście BMW i masa akcesoriów Touratech'a czyli przygoda na bogato ale namiotów nie widać ;)

Na promie:


Przeprawa choć niedługa warta była wydania 2€  za motocykl


Na promie Szwajcarzy zdejmują przeciwdeszczówki jednak zaraz po zjeździe z promu chyba stają założyć je ponownie bo zniknęli w lusterkach (oczywiście w chwilę po tym jak ich wyprzedziliśmy).

Szwajcarzy, tu jeszcze jadą przed nami:


Dojeżdżamy na camping, rozbijamy namiot a deszczyk kropi.


Obiad-kolacja w regionalnej knajpie. Zupa z owoców morza i cielęcina w formie de volaja, pyszne i dużo ale  tłusto jak diabli :)


WC na kempingu, ktoś wyrzucił do śmietnika całkiem dobrego kota:


Po kolacji szybka wizyta w sklepie, winko do poduszki i coś na śniadanie ;)
Sprawdzamy prognozy i plan żeby zostać w Buljarcy dwa dni odchodzi w niepamięć, jedziemy do Albanii. Tam jest ciepło i słonecznie!

Dzień 4 - 136km
Z Buljaricy do Szkodry

Wstajemy wcześnie. Gdzieś koło 7 z minutami. Pakujemy się jemy skromne śniadanie. Płacimy za camping 12€ i w drogę. Celowo nie jedziemy najkrótsza drogą. Wybieramy wariant z przejściem granicznym Hani Hotit. Widoki i zakręty rewelka.



Pojawia się jezioro Szkoderskie. Super widok tym razem na jezioro.
Granica to formalność. Raz dwa jesteśmy w Albanii. Nawigacja i drogowskazy bez pudła wskazują drogę na Camping.
Około kilometra jedzie się szutrowa droga ale warto, camping wręcz luksusowy. Plaża z parasolami itp.

Droga na kemping:


Parasole na plaży:


Rozbijamy namiot, oddajemy się luksusowi i dajemy rzeczy do uprania (4€) a sami idziemy do restauracji coś zjeść. Restauracja na kempingu przy samej plaży. Wcinam mix z owoców morza a Sylwia mięsne paluchy z ryżem i sosem jogurtowym. Pycha i cena też OK. Ciut poniżej 10€ za wszystko.

Mix z owoców morza:


Mięsne paluchy:


Czekamy na nasze pranie i jak tylko je dostajemy, rozwieszamy i jedziemy zobaczyć z bliska zamek Rozafa.
Droga przez Szkodre już nie przeraża. Już wiem czego się spodziewać. W szaleństwie jest metoda, ruch odbywa się bardzo wolno i nie mowy o poobijanych samochodach (no może dlatego, że te najdroższe są na 100% mafijne)
Droga do zamku mocno pod górę. Asfalt się kończy i jedziemy antycznym brukiem!
Zwiedzanie ruin 200leków czyli 1,5€ od głowy i naprawdę warto. Zamek ogromny a widoki z niego pierwsza klasa.

Brama zamku:


I to samo z drugiej strony:


W tle malowniczo wijąca się rzeka


A my zwiedzamy


Z zamku widać też meczet ołowiany, co ciekawe minaretu nie ma, bo dwukrotnie zniszczył go piorun:


No i pierwsza spotkana młoda para:


Zamek naprawdę ogromny:


Ten chodniczek trochę nierówny:


Przy wyjściu zagaduje Pana sprzedającego bilety, że nie znaleźliśmy Księżniczki Rozafy (legenda mówi, że została zamurowane w murach zamku. Spodziewałem się że Pan to potraktuje jako żart a Pan pokazał nam miejsce gdzie wg legendy została zamurowane księżniczka.

To właśnie to miejsce, choć Pan podkreślał, że to tylko legenda:


Odpowiedział też trochę o historii zamku, pokazał najstarsze mury ze śladami po atakach katapult.
Potwierdza się wyczytana opinia, że Albańczycy są bardzo gościnni i bardzo uczynni.

Po drodze Sylwii udaje się wypatrzeć kantor. Wymieniamy 20€ na Leki. Po drodze na camping wizyta w sklepie. Kupujemy tylko dwa piwa, na kolację i śniadanie planujemy wstąpić do restauracji. Na campingu dopadają nas sąsiedzi. Starsi ludzie z Lublina. Podróżują samochodem z przyczepa kempingową. Gadamy z nimi chyba ze dwie godziny, bardzo mili ludzie. Pytam o drogę do Sarandy przez Himare z Vlore (przed wyjazdem słyszałem niepokojące informacje, kompletnie sprzeczne z tym co da się wyczytać w internecie). Pan dał radę z przyczepą, będzie OK!
Na kolacje pizza i piwo Tirana. Całkiem fajne piwo. Pizza super, czuć w niej oliwę. Nie raz słyszałem, że na Bałkanach robią dobrą pizzę i się nie zawiodłem (w końcu kiedyś panowali tu Wenecjanie)
 
Na kemping zjeżdża masa motocyklistów, przeważają Czesi, w restauracji zabawna sytuacja, Czesi zamawiają kolejną kolejkę Rakiji, kiedy chcą poczęstować kelnera ten pyta: Polacy? :)

A sam kemping (Shkodra Lake Resort) naprawdę godny polecenia, to najbardziej luksusowy kemping na jakim kiedykolwiek byłem i zarazem prawie najtańszy (taniej było też Albanii o całe 1€!)
Sprawdzam prognozy, nie do końca są korzystne jest szansa nawet na burzę w okolicy Himare. No nic zobaczymy dokąd się uda dojechać (nawigacja mówi, że do Ksamil będziemy jechać 9 godzin… do Himare 7)

Dzień 5 - 367km
Szkodra - Ksamil (nie wiem czemu google boi się trasy SH8, oczywiście jechaliśmy nią cały czas a nie SH76)

Pakujemy się i już spakowaniu idziemy na śniadanie. Tym razem angielskie śniadanie z Albańskim Twistem (tak się nazywała pozycja w menu). Tradycyjnie  płacimy niecałe 10€ za dwie osoby.

Chwila relaksu po śniadaniu i ostatni rzut oka na kemping, w tle widoczne zadaszone miejsca na namioty:


Jezioro Szkoderskie, można się w nim kąpać ale jest też rezerwatem kormoranów (komarów podobno też ale chyba udało nam się tam być poza terminem wylęgu)


Jak już pisałem kemping full wypas, toalety ogromne i czyste, w każdym kranie na terenie kempingu pitna wodna (oczywiście tuż przy namiocie też był):


Za kemping płace zawrotne 11€ i ruszamy. Przejazd przez Szkoder ciekawszy niż dotąd. W mieścicie policjanci na motocyklach. Na Chińskich Jinlulach 250! Niebawem dowiadujemy się dlaczego. Przez miasto jedzie grupa rowerzystów w koszulkach z flagą EU. Może dzięki nim ruch w mieście jest umiarkowany i dość szybko zostawiamy Szkodre za plecami.
Droga jest nawet nieźle urozmaicona momentami zdarzają się odcinki autostradowe a momentami jedziemy przez miasta.

Jeden z największych kurortów Albanii - Vlore


Chwilami droga wiedzie nad samym morzem:


Tankujemy za Vlore. Najdroższe tankowanie jak dotąd. 40€ za obydwa motocykle! Za Vlore droga wymarzona dla motocyklistów. Winkle i super widoki. Asfalt równiutki. Od czasu do czasu wyprzedzamy jakiś samochód ale droga generalnie jest pusta.

Kilka nielicznych klatek z filmu na których coś widać:


Albania to również góry:


Osiołek, wyjątkowo przy drodze a nie na środku drogi (zwierzęta w Albanii preferują raczej utwardzoną nawierzchnię, najgorzej wychodzą na tym koty)


Woda z prawej to oczywiście morze Jońskie


Droga wije się jak makaron:


Krowa, na dowód tego co napisałem powyżej:


W Himare zatrzymujemy się coś zjeść. Przypadek sprawia że to tawerna motocyklowa Red Indian. Ze zdjęć jakie tam wiszą wnioskuje, że to całkiem kultowe miejsce. Zjeść można tylko kiełbaski z sałatką ale nic więcej nie potrzebujemy. Sałatka to tylko pomidory, ogórki, cebula i ostra papryka ale skorpiona oliwa z ziołami jest nieziemsko smaczna. Do tego dostaliśmy chleb również skorpiony tą oliwa. Smak niezapomniany!

Red Indian z zewnątrz:


Tak to wygląda w środku:


Widok z restauracji, przypadkowo stoją tam jakieś dwa motocykle z Polski ;)


I jeszcze rzut oka na plażę Himare (nie bez powodu jest to jedno z popularniejszych miejsc a riwierze Albańskiej)


Do Ksamil docieramy w niecale 7 godzin tym razem nawigacja nie doceniła motocyklistów :)
Camping Sunset z super widokiem w cenie 10€. Pewien minus to niezbyt wysoki standard sanitariatów (są dość prowizoryczne) ale czyste a właścicielka super przyjazna, wita gości z daleka. Potem nawet dostaliśmy gratis powitalne piwo.

Namiot tym razem rozbijamy pod drzewem oliwnym.


Idziemy nadmorska promenadą do miasta. Przypadkiem odnajdujemy najbardziej polecany w internecie lokal bar Korali. W lokalu oczywiście sami Polacy (poza obsługą). Zjadamy pół na pół sałatkę Grecką i sałatkę Korali z tuńczyka. Smaki znów powalają. Wracamy na camping już po ciemku. Siedzimy jeszcze moment w restauracji przy campingu (darmowe piwo). Ustalamy plan na jutro i idziemy spać. Jutro zwiedzanie!

Dzień 6 - około 70km
Butrint-Saranda-Ksamil (ponownie google ma swoją interpretację, drogą SH98 nie jechaliśmy)

Rano śniadanko w restauracji na miejscu. Cena w Lekach wydaje się wysoką ale po przeliczeniu okazuje się, że wydaliśmy na dwie osoby niecałe 30zł.
Dziś motocykl Sylwii ma wolne. Śmigamy tylko moim. Do Butrint jest kilka kilometrów. Po drodze test Albańskiego bankomatu, dał kasę bez szemrania;) Butrint, ruiny miasta z 4wieku przed Chrystusem! Oczywiście miasto było przebudowywane później aż do 5wieku n.e.

Jak widać miejsce uczęszczane, zarówno przez obcokrajowców jak i Albańczyków


Teren miasta jest naprawdę spory:


Kiedyś się budowało...


Amfiteatr z rosyjską wycieczką w tle:


Za tą bramą był zbiornik wody:


Jak widać spora część terenu jest pod wodą (stąd wszystkie przewodniki zalecają użycie preparatów antykomarowych)


Ta budowla to chrzcielnica. Jej podłogę zdobią nieprzeciętnej urody mozaiki ale w celu ochronienia ich przed zniszczeniem są przysypane żwirem - serio


A tu był kiedyś kościół


Sylwia zbiera na tacę:


Fragment mozaiki, specjalnie dla Was odgrzebałem spad żwiru:


Tam na dole jest część muzealna (tam nie można robić zdjęć)


Kaktusy jak na dzikim zachodzie:


Na miejscu w stoisku z pamiątkami sprawiam sobie koszulkę z Albańskim orłem i napisem Shqiperia. Sprzedawca zaskoczył nas bo znał Polski.

Po drugiej stronie jeziora są ruiny zamku Alego Paszy (nie jedyne w Albanii), Ali Pasza ich nie budował ale zmodernizował do celów obrony przed wojskami .... Napoleona!


A tu gratka dla fanów programu Top Gear, to słynny prom którym podczas podróży po Albanii ekipa Top Gear przeprawiała mercedesa, rolls rocye i udającą bentleya starą zastawę:


Udajemy się do Sarandy, szukamy Lukeres twierdzy Sulejmana i…. Poddajemy się. O ile ruiny zamku są widoczne to droga do niego chyba jest oznaczona tylko po Albańsku. Oczywiście to zamek Sulejmana znanego z pewnego serialu a, że nie jesteśmy jego fanami... ;)
Być może powodem słabego oznaczenia drogi jest fakt, że dziś w zamku jest restauracja i punkt widokowy :)

Łazimy po promenadzie w Sarandzie.




Kupujemy Albańskie figi, są świeżo wysuszone, miękkie i naprawdę pyszne. Wracamy na Camping idziemy na plażę. Pływam w morzu Jońskim pierwszy raz w życiu - jest super :).


To naprawdę ja (oczywiście nie to pomarańczowe)


Jak widać tworzymy niezły tłum wczasowiczów:


Mało kto wie, że Albania ma najniższy wskaźnik przestępczości ze wszystkich krajów Bałkańskich, bar przy plaży już nieczynny a mimo to na ladzie stoją sobie szklanki, których nikt nie kradnie ani nawet nie rozbija:


Tajemnicą niskiej przestępczości jest fakt, że porządku pilnuje mafia, której nie interesują drobne kradzieże, zajmuje się bowiem przerzutem narkotyków do Europy. Obstawiamy, że większość obiektów sportowych czy turystycznych (zwłaszcza tych wypasionych) też należy do mafii, gdzieś trzeba prać pieniądze :)

Idziemy do baru Korali, znów sami Polacy w środku. Kelner nas wita jak starych znajomych ( już raz nas widział). Tym razem mocno regionalnie, małże dla mnie i Musaka dla Sylwii. W połowie mamy się zamienić ale jedzenie jest tak dobre, że nikt z nas nie chce się zamieniać ;). Naprawdę nie sądziłem, że małże mogą być tak dobre.

Już prawie zjedzony talerz małży w białym winie za całe 15zł (500 lek):


Wieczór nad morzem:


Wracamy na kemping. Ustalamy trasę na jutro siedząc nad morzem. Na kempingu w restauracji zamawiamy lokalne wino. Jest pyszne, pachnie mocno owocowo i jest bardzo delikatne. Podejrzewamy, że to lokalne chardoney ale jak jest na prawdę nie mam pojęcia.


Kiedy już płacimy i zbieramy się spać właścicielka częstuje nas Rakiją. Bez specjalnej okazji. Rakija super pachnie ale smak zdradza, że Albańczycy nie są mistrzami destylacji :)


Wracamy do namiotu. Ksamil to jedyne miejsce gdzie nocowaliśmy aż dwa razy. Szkoda, że tak krótko. Jak się później okazało, było to ostatnie miejsce noclegu pod namiotem. Plan na jutro to Macedonia!

 

Dzień 7 - 322km
Z Ksamil do Ochryd

Wstajemy rano, zwijany obozowisko. Restauracja jeszcze nie wróciła do życia na 100%. Sylwia dostaje kawę bez problemu ale herbata to wyzwanie.
Teoretycznie Panowie wiedzą co to "Tea" ale przynoszą "Ice tea", na "Black tea, hot" oczy robią im się kwadratowe??
W końcu panowie wpadają ma to, że chodzi o czaj ;) (wczoraj kiedy obsługiwała nas właścicielka z herbatą nie było aż takiego problemu - po prostu zabrakło czarnej herbaty i dostałem do wyboru rumianek lub owocową, herbata nie jest tu powszechnym napojem). Pojawia się właścicielka. Dostajemy śniadanie.
Płacimy, żegnamy się i w drogę.
Droga w nawigacji określona jako optymalna. 300km mamy przejechać w 8 godzin. Trasa szybka byłaby o ponad 100km dłuższą i tylko pół godziny szybsza.
Na chwilę wjeżdżamy do Grecji, która w sumie jest rozczarowaniem. Pierwszy raz pogranicznik zwrócił uwagę na kamerę na kasku, czy na pewno wyłączona. Jak wiecie wiele przejść granicznych sfilmowałem bez żadnego zainteresowania kamerką, widać Grecy mają coś do ukrycia ;).
Generalnie przejazd przez Grecję to około pół godziny, do samej drogi nie mam negatywnych uwag. Ciekawa, widokowa ale żeby jakość dróg była drastycznie lepsza niż w Albanii tego bym nie powiedział.

Taki grecki autoportret z fotoradarem ;)


Greckie drogowskazy (na dowód, że nie ściemniam i naprawdę tam byliśmy)


Trochę gór w Grecji (gór było znacznie więcej ale złe ustawienie kamery utrudnia ich pokazanie)


Greckie graffiti przy drodze:


Wiem, że to tylko kawałeczek Grecji i dalej jest zupełnie inaczej ale naprawdę byliśmy rozczarowani. A dopełnieniem rozczarowania było przejście graniczne, słowo daję, myśleliśmy, że jest nieczynne.

Czy tak wygląda pracujące przejście graniczne?


Halo, jest tu kto?


Fotka nie do końca to oddaje, ale na tym parkingu wszystkie samochody stały na "kapciach" i były zdrowo zakurzone, był tam nawet mercedes na polskich blachach (o ile pamiętam z Rybnika)


To co, chyba damy radę między filarem a szlabanem?


Jednak szukamy dalej kogoś z obsługi tego czegoś, na serio poszukiwania trwały co najmniej 5 minut


W końcu w okienku ktoś się pojawił, kończąc coś przeżuwać (przypomina się komedia Barei i tekst "jem przecie") Tak czy inaczej Pan w końcu przełknął zarówno jedzenie jak i nasze paszporty ;) Ale to nie koniec, kolejne minuty siedzimy na ławce bo ktoś jeszcze ma do nas przyjść. Pani z Grecji okazała łaskę i wyszła, uważnie przeglądała nawet zielona kartę, która nam nie jest w Grecji potrzebna w dodatku karta była źle wypisana, ważność kończyła się jej się rozpoczęła. Na szczęście Pani dala się przekonać, że to tylko pomyłka w wypisaniu ale miny robiła takie..... ciekawe czy myślała, że ja nie wiem, że w Grecji ten Papier nie powinien jej interesować?

Zielona karta której ważność skończyła się przed rozpoczęciem:


Po Albańskiej stronie inny świat miło i życzliwie, nikogo nie trzeba szukać wszyscy są na posterunku.
Pogranicznik, przeprasza, że ma awarię komputera i musi nas spisać na kartkę :)
Przy okazji mówi nam, że możemy dalej pojechać nową drogą wystarczy zaraz za granicą skręcić w prawo.
Nie mam tej drogi w nawigacji ale ryzykujemy. Nowa droga miejscami jeszcze bez asfaltu.

Jak widać w Albanii obowiązuje ruch lewostronny (przynajmniej tam gdzie nie ma prawego pasa)


To naprawdę droga w budowie, ale nikomu nie przyszło do głowy jej zamknięcie:


Omijanie stojącej na środku ciężarówki:


Pogranicznik nie wpuścił nas w maliny, droga pusta i miejscami ma nawet dwa pasy


Ale są miejsca gdzie asfalt znika i kilkaset metrów niepewności czy wróci?


Asfalt wraca a z nim super widoki:


Dwa osiołki w galopie ;)


Te kamienie na drodze to miejsce gdzie kiedyś będzie studzienka - serio


W końcu wyjechaliśmy na starą drogę, jak widać jest węższa od tej nowo budowanej:


Owce i kozy na drodze, nie ostatnie tego dnia:


Stylowe albańskie ogrodzenie


Droga na pewno nie jest najszersza i najrówniejsza ale za to malownicza :)


Konwój osiołków


A przed osiołkami stado kóz i owiec


Stado było naprawdę spore i przecinało krętą drogę kilka razy:


Dla uzmysłowienia szerokości drogi, ten pojazd to nie ciężarówka tylko samochód dostawczy:


Po lewej ostatni rzut oka na stado owczo - kozie


Kolejny autoportret, tym razem z Albańskim motórem w tle na kolejnym odcinku bez asfaltu (tak serio to sprawdzam czy mam kamerkę włączoną)


Droga jeszcze w budowie, a "supermarkety" już są:


Kiedy jeszcze jechaliśmy asfaltem, Sylwia mówi przez interkom "o tam na dole to jest droga tylko widać jak się kurzy za tą ciężarówką". To właśnie za tą ciężarówką się tak kurzyło i na tej drodze (teraz ciężarówka zatrzymała się na zakupy)


Napis przy drodze mówi, że "tu na razie jest ściernisko ale będzie San Francisco" - to tak w wolnym tłumaczeniu ;)


Droga dziś przez większość dnia była naprawdę o legendarnej Albańskiej jakości.
Ale widać, że to się zmienia i niebawem dziury przejdą do legendy.
Gdy dojeżdżamy do jeziora Ochrydzkiego droga stają się szeroka i równa. Tak jest prawie cały czas aż do Macedonii. Prawie bo krótki moment robót drogowych był lekkim wyzwaniem (samochody praktycznie się nie poruszały takie były doły)

Woda na horyzoncie, widać już jezioro Ochrydzkie!


Na filmie też nic się nie poruszało ;)


Piękna betonowa zapora ;) A tak serio czysta woda w jeziorze Ochrydzkim, nie bez powodu zwanym perłą Bałkanów


Nie widać tego za dobrze ale ten mercedes z prawej praktycznie wisiał już na podłodze


Jak widać droga jest intensywnie naprawiana i zagęszczana trampkami :)


Mimo wszystko byliśmy najszybciej poruszającymi się pojazdami na tym odcinku ale kilka razy przydzwoniłem osłoną silnika o podłoże.


Wróciła normalna droga, po prawej stronie widać akwarium ze świeżymi rybami z jeziora Ochrydzkiego, takich stoisk było jeszcze sporo a czasem stali ludzie trzymając za skrzela wielką rybę.


Jeszcze przed granicą zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie. Zamawiamy grillowaną rybkę i sałatkę warzywną. Do sałatki zawsze tu podają chleb. Tutaj był lekko grillowany. Ryba to osobna historia, bałkański sposób grillowania jest dość charakterystyczny bo ryba jest przeciętna jakby z profilu. Ryba była naprawdę rewelacyjna, super świeża i baaardzo smaczna. Ryba ta po albańsku nazywa się Koran i jest to słodkowodnych łosoś, taka odmiana łososia żyje tylko w Bajkale i tutaj!.
Sylwia miała początkowo obawy co do tego lokalu ale okazał się rewelacyjny a ryba Koran to kolejny powód by tu wrócić!

Ostatni w Albanii rzut oka na jezioro Ochrydzkie:


Granica z Macedonią. Tu znów dopatrują się, że zielona karta jest nieważna ale bez żadnego problemu dają się przekonać, że jest błędnie wypisana, nawet się z tego śmieją (zupełnie bez fochów nie to co Pani w Grecji, a przecież mogli mi nie uwierzyć i kazać wykupić na miejscu zieloną kartę)

Macedonia. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło tylko napisy są w cyrylicy.
W mieście slumsy jakich nie widzieliśmy nawet w Albanii. Jest dość chłodno. Kempingi pozamykane, decydujemy by zatrzymać się w hotelu. Pierwszy przy jakim się zatrzymujemy okazuje się nieczynny. Ale stojący przy nim Pan dzwoni gdzieś i przekazuje mi telefon, dowiaduje się tego co już wiem, hotel jest nieczynny, w centrum miasta mają drugi hotel w cenie 40€ że śniadaniem (dla dwóch osób). Cena nie zabija ale nie znaleźliśmy tego hotelu. Znaleźliśmy jeszcze kilka nieczynnych campingów. Zatrzymujemy się przy hotelu Kocarew. Jest nieźle, właściciel okazuje się motocyklistą. Pokój że śniadaniem za 35€. Nie trzeba nas przekonywać. Pewien minus (Pan od razu uprzedza) na dole do pierwszej w nocy będzie wesele, może być głośno. Jak tylko do pierwszej to bierzemy. Pokój fajny, nawet elegancki. Zostawiamy bagaże i jedziemy do Ochrydu.
Ochryd nocą, niezapomniany wrażenie. Co chwila ktoś nas pyta czy nie potrzebujemy pokoju, najczęściej to rowerzyści :) Miasto tętni życiem. Wszystko otwarte, masa sklepów otwartych 24h. Wszystko ładnie oświetlone. Ceny bardzo przystępne. W sklepie kupujemy wino, dwa burki i ciastko (jak się okazuje z parówką) soczek i paczkę paluszków. Wydajemy mniej niż 20zł. Burek okazuje się niezła przekąska, chciałem go spróbować bo jest charakterystyczny dla całych Bałkanów (burek to ciasto filo z mięsem lub serem, w Albanii nazywa się Byrek i naprawdę to chyba najtańsza forma pożywienia)

Ochryd, pierwszy postój przy bankomacie, kto wie co można kupić w tych sklepach?


Zwiedzamy


Sklepy w większości otwarte 24h


Jeden z wielu pomników (to właśnie tu narodziła się cyrylica więc jest komu stawiać pomniki)


Jezioro Ochrydzkie od strony Macedońskiej


W jednym z tych sklepów Sylwia upatrzyła sobie buty, także musimy tam wrócić ;)


Ochryd by night, doniczki przy drodze super oświetlone:


Wracamy do hotelu (5km)
Akurat trafiamy na moment kiedy wesele zjeżdża do hotelu, wygląda to zupełnie jak u nas tylko ludzie bardziej opaleni ;)


Plan na jutro - Bułgaria!

Część druga