Dzień 8 - 577km
Z Ochrydu do Płowdiw

Wstajemy około 8. Pakujemy się i idziemy na śniadanie. Śniadanie jest dość skromne ale wystarczające. W dodatku dostaliśmy polski serek topiony, mazurski.


Serek mazurski na śniadanie w Macedonii


Kolejna przygoda z herbatą. Takie coś dostałem jako herbatę :) Była to biała herbata, czarną też tu można dostać ale jak widziałem wczoraj w Ochrydzie raczej na sposób arabski czyli słodką jak diabli (łyżeczka w niej stoi).


Płacimy w dinarach, cena 2050 z czego 50 to extra kawa do śniadania (płacąc w euro byłoby to 2100 bez kawy). Generalnie w Macedonii lepiej wymienić euro na dinary lub wybrać je z bankomatu,. W dinarach jest naprawdę taniej, widać to na autostradzie, gdzie można zapłacić w dinarach lub w euro. W dinarach odcinki kosztują różnie, 20, 30, 60 dinarów, w euro cena jest stała 1€ (a przelicznik to 60 dinarów za euro).
Rozmawiamy chwilę z właścicielem hotelu. Jeździ BMW 1200RT. Pytaliśmy o wczorajsze wesele. Tradycyjnie trwa tu od 18 do 1 w nocy.
Pan jest w szoku, że u nad trwa to do rana. Co do samego wesela, przynajmniej dla mnie o wiele fajniejsza muzyka niż u nas - tak coś w stylu "Kaja i Bregović" non stop.
Żegnamy się z bardzo miłym Panem i ruszamy w drogę.

Hotel Kocarev


Jest nawet dość chłodno. Po drodze zatrzymujemy się i kupujemy miód. Macedonia jest Europejskim (jeśli nie światowym) potentatem w produkcji miodu.

Zakup miodu :) Miodek pycha, pachnie i smakuje jak nie wiem co (Macedonia była oficjalnym dostawcą miodu do Chin na olimpiadę w Pekinie)


Dojeżdżamy do macedońskiej autostrady, im. Matki Teresy (jakby ktoś nie wiedział, Matka Teresa choć pochodzenia Albańskiego urodziła się w stolicy Macedonii Skopje). 500 Dinarów wystarcza nam na dwa motocykle. Co najlepsze chyba to jedyny kraj gdzie na bramkach nie ma problemu, że płacę od razu za dwa motocykle. Na jednej z bramek kasjer zauważa kamerkę na kasku, pyta czy nagrywam, kiedy odpowiadam, że nie, wyraźnie smutnieje, tak bardzo chciał wystąpić w filmie ;)

Macedonia ma prawie najtańsze paliwo na Bałkanach, przy okazji tankowania Sylwia fotografuje przydrożne kapliczki:


Granica z Bułgarią. Ustawiamy się w kolejce i podjeżdża do nas motocykl. Taki sam DL650 jak mój tylko biały. To para z Australii! Krótka rozmowa, mniej więcej taka:
- Cześć, mówicie po angielsku?
- tak trochę (skromność to podstawa)
- skąd jesteście?
- z Polski a Wy?
- z Australii :)
- Z Australii? Przejechałeś motocyklem przez ocean?
- Nie nie, samolotem z Kuala Lumpur
- a gdzie teraz jedziecie?
- do Albanii
- super kraj właśnie stamtąd wracamy, jeszcze tylko wpadniemy do Rumunii i wracamy do domu a jakie są Wasze plany, może wpadniecie do Polski?
- Do Polski następnym razem, po Albanii jedziemy do Włoch.
- słuszna decyzja u nas za chwilę zima, Wasze australijskie tyłki mogłyby tego nie przeżyć ;)
I tak chwilę miło gawędzimy, wymieniamy opinię o motocyklach i po chwili Australijczycy jadą dalej a my dalej stoimy w kolejce.

Na granicy niby niewielka kolejka ale jednak tracimy tam sporo czasu.
Bułgaria. Wielki napis informuje, że droga jest płatna. Sprawdzamy rozpiskę. Nie ma tam motocykli. Ruszamy spodziewając się autostrady a tam….. zwykła droga przez wiochy. Jak można za to brać pieniądze??!?

Tankujemy i robimy postój na jedzenie. Zamawiamy kjufety, odpowiednik naszych mielonych, tylko ja wersje na ostro (obsługująca nas Pani ostrzega, że są naprawdę ostre, spodziewałem się dymu z uszu ale nie były za ostre).
Płacimy 11lewa około 24zł na dwie osoby. Droga się ciągnie aż do Sofii gdzie zaczyna się prawdziwa autostrada.
Podróżujemy do Płowdiw wreszcie jakimś tempem. Kemping z nawigacji a raczej domki campingowe. Już trochę leciwe ale jest ok. Czysto i nie śmierdzi. Cena 40 lewa akceptowalna. Rozpakowujemy się i jedziemy kupić coś do jedzenia. Po powrocie delektujemy się lokalnym winem, zajadam się bułgarskim serem sirene z chorwackim ajwarem :)

Plan na jutro - Warna!

 

Dzień 9 - 615km
Z Płowdiw do Constancy

Hotel w którym spaliśmy okazał się miejscem schadzek. Rano do pokoju obok nas w tym samym domku najpierw podjechał Mercedes a moment później Opel Corsa. Sądząc po odgłosach to ten Pan z tą Panią bardzo się lubili.

Cennik który wisiał na drzwiach nie pozostawiał wątpliwości:


Śniadanie jemy w hotelu z kupionych wczoraj produktów. Kończy się kupiony w Chorwacji Ajwar. Zanim wyjedziemy z Płowdiw tankujemy. Wpadamy na Autostradę, jest dość chłodno, co Ci ludzie widzą w tej Bułgarii? ;)

W Burgas pojawia się morze Czarne:


Autostrada prowadzi nas aż do Burgas potem do Warny droga już nie jest tak dobra. W całej Bułgarii drogi są płatne, wymagają winiety. Na szczęście nie dotyczy to motocykli bo płacić za takie coś bym nie chciał. Dojeżdżamy do Warny dość wcześnie.
Hotel na który była ustawiona nawigacja nie podoba nam się nawet z zewnątrz. Postanawiamy najpierw pojechać pod grób Władysława Warneńczyka i do kamiennego lasu a potem poszukać noclegu. Bułgaria łapie pierwszy minus, park w którym jest grób Warneńczyka jest zamknięty.

Może w poniedziałki mają nieczynne ale dla mnie to duży minus, zamknięte wejście do parku:


W przerwie na zmianę celu w nawigacji:


Jedziemy do kamiennego lasu. Tu już jest czynne, kamienny Las wygląda tak samo jak 40lat temu ;)

Małe ćwiczenie ze znajomości języków obcych:


Naprawdę byłem tu jako dziecko, no nie 40 tylko 39lat temu


I przez te wszystkie lata nadal nie udało się ustalić na 100% skąd się to wzięło :)


Na pewno kiedyś tu było morze bo w kamieniach jest sporo odciśniętych muszli.


Kolejna kupa kamieni


A to żebyście mieli skalę porównawczą jakie są te kamienne drzewa:


I kolejna "kępa drzew"


Decydujemy, że jedziemy do Rumunii. Zaraz za granicą nawigacja pokazuje miejscowość z masą hoteli nad samym morzem.
Robimy się głodni, przy drodze widzimy reklamę restauracji Wild Duck za 30km. Jedziemy dalej z nadzieją, że uda nam się ją znaleźć.
Po 30km tracimy nadzieję na jedzenie w Bułgarii, pozostałe Lewa postanawiamy wydać na stacji paliw.
O dziwo odnajduje się restauracja!
Droga prowadzi bezdrożami ale znajdujemy ją i knajpa okazuje się super. Ogromny wybór i w karcie są zdjęcia dań.
Poza zrobionym na miejscu pieczywem z serem sirene zamawiamy sałatki oraz jagnięcą golonkę i kawarnę.
Jedzenie jest przednie i naprawdę nakładamy się do syta.

Pieczony na miejscu chleb, w środku sirene - czyli ser z którym można tu zjeść nawet frytki :)


Golonka jagnięca :) Ten talerz to tak naprawdę patelnia, danie dostałem z gotującym się jeszcze sosem :)


W dobrych humorach, najedzeni, mijamy granicę. Po co Bułgarskim pogranicznikom dokumenty pojazdu nie wiem do dziś, to chyba jedyny kraj UE z takimi zwyczajami.
Jesteśmy w Rumunii, miejscowość z licznymi hotelami okazuje się niecelnym strzałem. Hotele są ale po sezonie już pozamykane.

W poszukiwaniu hotelu trafiamy na plażę :)


Nie ma tragedii jest jeszcze wcześnie, do Constancy tylko 50km. Jedziemy dalej. Dojeżdżamy i szukamy hotelu. Pierwszy z brzegu hotel ibis, cena przy wejściu na neonie to około 50lei. Parkujemy i już prawie wchodzimy do środka kiedy widzimy, że cena jest w euro!

Dojeżdżamy do Constancy


Jak widać ceny w są euro, tu nawet nie wchodzimy, w Rumunii można znaleźć nocleg o wiele taniej :)


Odwracamy się na pięcie. Jedziemy dalej i zatrzymujemy się pod hotelem sportowym. Tu cena jest już przystępniejsza 150lei (niecałe 150zł) za pokój dwuosobowy. Zostajemy tutaj.
Idziemy jeszcze na spacer po Constancy i kupujemy wino na kolację i produkty na śniadanie.
Plan na jutro, kąpiel w morzu Czarnym i jedziemy dalej w stronę trasy Transfogarskiej.

 

Dzień 10 - 364km
Z Constancy do Pitesti (hotel Star)

Wstajemy, wcinamy śniadanie. Tradycyjna Rumuńska zakusca zyskuje nasze uznanie. Po śniadaniu spacer nad morze. Szkoda, że na dworze temperatura to 16C. Mimo, że temperatura wody to 25C chęci na kąpiel nie ma. Sylwia zbiera kilka muszelek, tu na plaży są chyba zamiast piasku.

Poranek w Constancy


Na plaży:


Temperatura wymaga specyficznych strojów plażowych :)


Plaża z muszelek


Widok na Constancę


A tu spaliśmy:


Około 11 wymeldowujemy się i opuszczamy hotel. Udajemy się w kierunku Bukaresztu.

Jesteśmy w Bukareszcie, rumuńskiej stolicy, ulica pełna fontann prowadzi do Pałacu Ludowego


Tu widać już trochę Pałacu Ludowego (na więcej nie pozwala ustawienie kamerki). Pod pałacem są tunele, podobno jeden z nich wiódł kiedyś aż nad morze Czarne!


Jedziemy raczej leniwie. Nie mamy dziś dużego dystansu do pokonania, nie śpieszymy się. Zatrzymujemy się na kawę. Potem na obiad, do grillowanego kurczaka zamiast frytek bierzemy mamałygę. Jest to słuszny wybór, mamałyga jest smaczna i dłużej niż frytki wypełnia brzuch.
Przy okazji typuję w nawigacji miejsce dzisiejszego noclegu. Wybieram hotel Star poza miastem, nad jeziorem.
Niestety jest też strata, Sylwii wyślizguje się telefon i upada tak, że ekran jest już bezużyteczny (także wszystkie kolejne fotki są już tylko z jednego telefonu i aparatu)

Dojeżdżamy do Pitesti.
Na miejscu okazuje się, że hotel Star to całkiem spory kompleks. Z klubem tenisowym a tuż obok jest ośrodek sportów wodnych. Hotel na wysoki połysk a cena to 140 lei że śniadaniem. W dodatku to pierwsze miejsce w Rumunii gdzie za nocleg możemy zapłacić kartą! Hotel kiedyś musiał być super ekskluzywny, teraz ma już lata na karku a nadal jest niczego sobie. Idziemy na spacer. Oglądamy trening wioślarzy na jeziorze i trening tenisistów.

Kanadyjkarze w akcji


Udało im się nie zderzyć


Na terenie hotelu jest nawet basen, ale woda w nim nie należy do czystych


Jak przystało na klub kajakowy, nawet kwietnik jest z tej branży :)


Nasze motocykle:


"Wielki tenis", mam nadzieję, że kojarzycie ten stary kawał ;)


Wracamy do hotelu. Najpierw piwko (znakomite rumuńskie piwo Ursus, piwo pachnie cytrusami ale w smaku już tego nie czuć) a gdy zgłodnieliśmy kolacja z lokalnym winem.

Na kolację przekornie, sałatka Bułgarska:


Gdy miałem się kąpać w hotelu gaśnie światło! Jakby nie było to Transylwania, Drakula nie śpi ;)
Kąpie się przy latarce i światło wraca jak tylko wychodzę z łazienki :).

Plan na jutro to trasa Transogarska i zwiedzanie Sybina. Mamy duuużo czasu :)

 

Dzień 11 - 353km
Z Pitesti do Sybina

W hotelu chyba jesteśmy sami a mimo to nad ranem zaczyna szumieć w kaloryferach, włączyli ogrzewanie!

A takie mieli tam kaloryfery:


Śniadanie w hotelu niczego sobie, w pamięć zapada Rumuński ser, podobny do Bułgarskiego Sirene ale chyba jeszcze lepszy.  Wyjeżdżamy i całkiem szybko jesteśmy na trasie Transfogarskiej. Warunki luksusowe, słoneczko świeci ale nie jest za gorąco i jest naprawdę pusto.
Zatrzymujemy się na zdjęcia przy zaporze.

BMW Sylwii wzięło się za pozowanie ;)


Zapora, osoby z lękiem wysokości nie powinny patrzeć w dół :)


Tego to już chyba wszyscy znacie


Mój motocykl też pozuje ;)


Kolejny postój już na szczycie. Tu poza zdjęciami mały biwak. Sylwia wybiera kawę a ja zupkę pomidorową. Wcinamy też resztkę chleba z resztą zacuski.
Szczyty są lekko popruszone świeżym śniegiem, nawet w pobliżu parkingu jest go trochę.

Poszukiwania śniegu na szczycie


Śnieg jest!


Tam na górze też


I pomyśleć, że jak tu byłem ostatnio, nie dało się tędy przejechać


Stragany na górze, śmierć z głodu raczej wykluczona!


Na szczycie byliśmy jedyni na motocyklach


Biwak w rumuńskim stylu


Naprawdę super widok


Kiedy postanawiamy wyruszyć w drogę okazuje się, że przejazd jest zamknięty, policja zostawiła drogę.
Pytam czy to na stałe czy tymczasowo, tymczasowo do 15stej czyli jeszcze dwie godziny, na razie grasuje tam Dracula ;).
Nie zastanawiamy się, zwracamy. Co prawda zamiast 50km przed nami jeszcze 150 ale co tam. Wracamy prawie do Pitesti i jedziemy główną drogą na Sybin.
Droga wiedzie wzdłuż rzeki i jest super malownicza. Normalnie nigdy byśmy tędy nie jechali bo wybrali byśmy Transogarską albo Transalpinę.
Co prawda ruch jest spory i niełatwo tu wyprzedzać (dość wąsko) i sporo jest odcinków w remoncie ale nie narzekamy.
Do Sybina docieramy około 17stej już nieźle głodni. Jako miejsce noclegu jeszcze wczoraj wybraliśmy polecany przez znajomego pensjonat Carmen, słynny z wypraw enduro.
Jesteśmy w lekkim szoku to jak na razie najdroższy nocleg w Rumuni! 160lei ze śniadaniem. Pewnie dlatego, że pełno tu Niemieckiej "młodzieży" i Holendrów. Nie będziemy jednak szukać nic tańszego, jeść nam się chce!
Restauracja w pensjonacie wydaje tylko śniadania.  Z pomocą przychodzi aplikacja city maps to go. Restauracja Sibiu Vechi ma najlepsze opinie i jest praktycznie na Starówce, jakieś 5 km od pensjonatu.

Starówka Sybina:


Naprawdę bardzo ładne miasto


Ale nadal  jesteśmy głodni :) Restauracja Sibiu Vechi wygląda niepozornie z zewnątrz, wchodzi się jak do piwnicy ale jest świetna. Wcinam pyszną zupę fasolową z wędzonką, Sarmale (Rumuńską wersja gołąbków) a na deser Papanasi. Do tego dostaliśmy na przekąskę cebulę w winegrecie - pycha! (fakt, że rumuńska cebula jest słodsza niż nasza).

Fota nieostra ale oddaje klimat lokalu


Piwko Ursus, świetne jedzenie i muzyka na żywo


Piwo zasłoniło co mam na talerzu a były to sarmale i mamałyga :) Poza trochę innym kształtem niż nasze gołąbki, są z liści kiszone kapusty (czasem udaje się trafić takie z liści winogron)


Spacerujemy po Sybinie, piękna Starówka i jaka żywa! Na środku ruch jakby było święto lub weekend.

Stragan ze strojami ludowymi


Sybin nocą:


Jak pisałem starówka Sybina jest bardzo żywa


Gdzie by się nie ruszyć wszędzie zabytkowo


W tym kościele odbywała się próba chóru, przez dobrą chwilę ich podsłuchiwaliśmy :)


Obejrzeliśmy tylko niewielki fragment starówki Sybina a i tak byliśmy pod ogromnym wrażeniem.
Warto też dodać, że nasz król Stefan Batory był księciem Siedmiogrodu i to kiedyś była prawie Polska (to się nazywało unia personalna)!
Kupujemy wino do poduszki i wracamy do pensjonatu (przy okazji mamy już niezłe rozeznanie w rumuńskim winie a naprawdę jest doskonałe)
Jutro jedziemy do Wąwozu Bikaz. Praktycznie będzie to ostatni dzień zwiedzania Rumunii bo pojutrze będziemy chcieli się dostać jak najbliżej granicy z Węgrami.

Mamy drugą awarię telefonu. Mój telefon stwierdził, że nie ma karty SIM. Na szczęście wieczorem, po niewielkiej perswazji zmienia zdanie ;)

 

Dzień 12 - 371km
Sibyn - Bicaz - Izvorul Mures

Śniadanie w pensjonacie pierwszy raz w formie szwedzkiego stołu. Minus tego taki, że Niemcy wszystko wyżarli a obsługa praktycznie nic nie uzupełnia. Zadowalamy się resztkami chleba wędliny i sera. Ser jak zawsze moim zdaniem najlepszy. Niemiecka "młodzież" po wczorajszych harcach enduro ledwo powłóczy kapciami ;)
W zasadzie jesteśmy tu chyba jedynymi motocyklistami. którzy przyjechali tu na dwóch kołach, Niemcy mają swój busik i wynajmują motocykle na miejscu a Holendrzy mają swój busik z lawetą (oczywiście nie czepiam się bo motocykl typowo terenowy nie bardzo się nada na tak długą podróż)
Po śniadaniu opuszczamy lokal i zupełnie szczerze, nie polecam, na 100% znajdziecie tańszy nocleg w Sybinie w podobnym standardzie.

Droga nawet ciekawa, bardzo urozmaicona. Nazwy miejscowości po Rumuńsku i Węgiersku. W okolicach wąwozu Bicaz robimy się głodni mała zmiana planów, najpierw znajdziemy nocleg i coś zjemy a potem pojedziemy do wąwozu. Szukamy wytypowanego dzień wcześniej w internecie pensjonatu ale bez powodzenia. Zatrzymujemy się przy hotelu, na pewno jest czynny bo drzwi otwarte, wisi cennik, 100lei za dwuosobowy pokój to cena jakiej oczekujemy. Ale przydałoby się znaleźć obsługę :)
Wchodzę do pustej hotelowej restauracji coś słuchać na zapleczu, udało się, jest ktoś :)
Pani nie mówi po angielsku ale chyba wszystko rozumie, pokazuje nam dwa pokoje do wyboru, wybieramy ten większy ;)
Dla pewności pytam:
 - suta lei? (tak tak, oponowałem Rumuński ;))
- da (odpowiada Pani)
Więc wszystko OK, mamy nocleg za niecałe 100zł. Rozpakowujemy się i idziemy do hotelowej restauracji coś zjeść. Menu kompletnie inne niż to w Sybinie, Raczej Węgierskie niż Rumuńskie! Tym razem zupa warzywna na ostro i kotlet Brasov (oczywiście kotlet w formie gulaszu a nie kotleta). Na początek ostre papryczki (też nie było dymu z uszu a spodziewałem się).

Sala restauracyjna wypełniona gośćmi po brzegi ;)


Jedziemy do wąwozu, droga pokręcona tak jak trzeba :)


Chyba tu najbardziej żałuję złego ustawienia kamery...


Pojawiają się stragany :)


Naprawdę pierwszy przejazd odbiera mowę (nie na długo ;))


Oczywiście przejechaliśmy wąwóz dwa razy :)


Kilka fotek zrobionych w czasie krótkiego postoju:


Nasze motocykle w wąwozie :)


Panoramka


Wąwóz nie jest bardzo długi ale naprawdę robi wrażenie a najbardziej chyba nie same skały a wciśnięte u ich podnóża kolorowe stragany.
Wracając występujemy do sklepu. Szybkie zakupy na kolację i śniadanie.

Rumuńskie wino jest oczywiście najważniejszą pozycją zakupów.


Jutro już piątek, zaczynamy na serio drogę powrotną. Plan na jutro to nocleg w Oradei.

 

Dzień 13 - 399km
Z Izvorul Mures do Oradei

Rano 7C! Tu w hotelu ogrzewanie działało już wieczorem. Oczywiście na śniadanie lokalne specjały, w pamięć zapada kozi ser.
Startujemy i wjeżdżamy w mgłę jak z najlepszego horroru. Mgła ciągnie się przez dobre kilkanaście kilometrów.
Gdy udaje się nam z niej wyjechać temperatura od razu wzrasta do 10C i świeci słońce na niebie żadnej chmury! 
Droga idzie całkiem sprawnie, przez pierwszą godzinę jazdy przejechaliśmy ok 80km.
Zaczyna się robić ciepło, zatrzymujemy się żeby zrzucić część ubrań. W okolicach Cluj Napoca wpadamy na autostradę, niestety nie ma jej jeszcze do samej Oradei i tempo znacznie spada w gęstym ruchu do Oradei.
W Oradei 24C a nam się wydaje, że co najmniej 30C!
Stojąc w korkach dojeżdżamy do znalezionego w internecie pensjonatu. Chyba faktycznie jest niezły bo nie ma wolnych miejsc!
Wybieram w nawigacji najbliższy hotel, pewnie będzie drogi ale chociaż sprawdzimy.
Mamy sporo czasu, żeby znaleźć coś innego. Hotel albo jest w remoncie albo wcale już go nie ma, na mapie widzę dwa kolejne.
Przez interkom stawiamy, że tu będzie drogo bo to ewidentnie serce starówki.
Parkujemy przed pierwszym  z nich. Pewnie cena nas zabije ale zapytać nic nie kosztuje, poza tym muszę do toalety ;).
Miejsca są i tu pierwszy szok za dwójkę 139lei! Szybka narada i decyzja. Zostajemy!
Hotel Atlantic o bardzo wysokim standardzie (4 gwiazdki), w takim jeszcze nie spaliśmy i w dodatku na Starówce Oradei!

Nasz pokój



Na wyposażeniu mieliśmy nawet expres do kawy i dzięki temu, że goście nie radzili sobie z jego obsługą masę jednorazowych wkładów do niego (nominalnie przysługiwały nam tylko dwa)

Oczywiście wybraliśmy się na spacer po Oradei, kilka zdjęć poniżej.

Jakieś sztywniaki


Brzydko nie jest


W jednej z tych restauracji kolejna odsłona kuchni rumuńskiej (Ja jadłem placek pasterski który nie miał nic wspólnego z plackiem a Sylwia mamałygę z serem)


Zabytkowy kościół


Kolejny kościół, Rumuni uważają się za kraj ateistyczny ale chyba jest tam jakaś akcja powrotu do religii bo przy drogach stoi pełno blaszanych krzyży z takim lekko made in China Chrystusem, rok temu ich nie było.


Prawdopodobnie to zabytkowa lokomotywa tramwajowa.


Budynek z ogromnym miedzianym dachem

 
Przed naszym hotelem

Fotka z balkonu pokoju hotelowego


Oczywiście przed powrotem do hotelu zrobiliśmy tradycyjne zakupy ;)



Dzień 14 - 450km
Oradea - Brzegi

Śniadanie, podobnie jak i wczorajsza kolacja z lokalnych specjałów. Zakusca, kozi ser i Rumuńskie wino (niestety to ostatnie tylko na kolację).
Jeszcze wczoraj planując trasę decydujemy jednak skorzystać z węgierskich autostrad, winiety kupiłem na szybko przez internet (polecam tą opcję bo jest najtańsza: https://ematrica.nemzetiutdij.hu/)

Ostatnie foty w Oradei:


To jakby ktoś miał wątpliwości, że spaliśmy na starówce:


Hmmmmm, to chyba nie nasze ;)


Z Oradei do granicy z Węgrami mamy tylko 16km , na granicy doganiamy grupę niemieckich motocyklistów.
Typowa niemiecka "młodzież", siwe brody i brzuszki. Widać wielkopańskie nawyki, najważniejsi na świecie, najpierw wjechali między nas a potem już ich przepuściliśmy żeby stać razem (dokumenty i tak miałem ją). Tuż za granicą omijamy ich i więcej nie widzimy.
Przejazdu przez Węgry nie zaszczycę komentarzem, coś jest w tym kraju, że nie potrafi trwale zdobyć naszej sympatii (no dobra po drodze na straganach mieli ładne arbuzy).
Słowacja, pierwszy raz jedziemy odcinkiem autostrady z Presov do Popradu. Wrażenie robią ruiny Spiskiego Hradu. Zapisuje to miejsce do pamięci :) Wrażenie robi też długi na 5km tunel, znamy tylko jeden dłuższy tunel (w Chorwacji 5900m).
Zatrzymujemy się w Keźmarok na zakupy. Słowackie wino już jest nam znane więc kupujemy dwie butelki :).
Niecałą godzinę później jesteśmy już w Brzegach. Jedziemy na obiad, niestety nasz ulubiony lokal jest nadal w remoncie.
Ten zastępczy trochę nas zawiódł a może to przyzwyczajenie do smaku Bałkanów?;)

W Polsce


Jutro powrót do domu i koniec tegorocznych wakacji.



Epilog - 397km
Z Brzegów do Piaseczna

Wystartowaliśmy około 10tej, spodziewałem się, że po sezonie Zakopianka będzie pusta a tu tradycyjnie za Nowym Targiem się zagęściło, niestety remonty dróg trwają w najlepsze.
Postój w Krakowie na tankowanie, w bakach mieliśmy jeszcze paliwo z Węgier!
Droga dobrze znana i aż nudna przez liczne odcinki w przebudowie, za obwodnicą Kielc postój na kawę. Do domu docieramy około 16stej.

O czym zapomniałem wcześniej:
W Bułgarskiej telewizji zobaczyłem reklamę samochodu made in Bulgaria! Chiński SUV Great Wall jest produkowany w Bułgarii! Widziałem nawet salony tej marki ale samochodów w ruchu ulicznym już nie zauważyłem (stawiam, że są ale jeszcze mało)

Poniżej fotka wizytówki knajpy motocyklowej "Red Indian" z Albanii - jakby ktoś przejeżdżał, warto wpaść nawet żeby zrobić sobie zdjęcie :)


Dla porządku również fotka wizytówki restauracji Wild Duck z Bułgarii (praktycznie na granicy Rumuńsko-Bułgarskiej)


Po podliczeniu wszystkich wydanych pieniędzy (to co zeszło z kart, winiety, ubezpieczenia, kupiona w Polsce waluta) wyszło, że wydaliśmy łącznie 5 500zł, pamiętając, że jechaliśmy na dwa motocykle i zrobiliśmy 6275,9km, połowę wyjazdu spaliśmy w hotelach, praktycznie codziennie jedliśmy w restauracjach, codziennie popijaliśmy lokalne trunki, wydaje mi się, że nie wydaliśmy dużo :) Zresztą nawet jakbyśmy wydali więcej, nadal byłbym zadowolony :)

Na pewno polecam wszystkim zarówno Rumunię (bo naprawdę nie jest tam daleko a kraj baaaardzo gościnny i ciekawy) jak i Albanię (co prawda sporo dalej, ale naprawdę warto), jak dla mnie nie do końca odkrytą kartą pozostaje Macedonia, pierwotnie zakładałem jeszcze zwiedzanie Skopje ale tym razem odpuściliśmy. Na pewno jeszcze wrócimy na Bałkany, nadal nie udało nam się odwiedzić wszystkich krajów tego półwyspu :)

KONIEC (chyba, że jeszcze coś sobie przypomnę)