Miałem zamiar pisać relację z Chorwacji "jak Bóg przykazał", codziennie notując i opisując co się działo, poniżej wszystko co udało mi się zapisać:


Prolog
Czwartek 19 lipca 2012

Planowany wyjazd w okolicach 18, niestety plany trzeba zmodyfikować, nie ma tego złego bo mogę zamontować w GS-ce Sylwii  nowe gniazdo zapalniczki.
Wstępnie mieliśmy jechać wraz z TLSem w trzy motocykle do Artura, jednak nasza godzina wyjazdu jest wciąż niewiadoma więc TLS wyrusza pierwszy i po drodze ma spotkać Scootiego, dodatkowo nasza trasa ulega zmianie, musimy bowiem zajechać w okolice Bukowiny Tatrzańskiej wiadomo zatem, że pierwszy etap naszej podroży (do Zagrzebia), raczej pokonamy sami.

Po 20 zaczynam przyczepiać kufry do DLa i sakwy do GSa. Jeszcze raz dla pewności sprawdzam olej w obu motocyklach i idę się ubierać w ciuchy motocyklowe.

Ruszamy kilka minut po 21, telefon do Artura z informacją, że wreszcie jedziemy, obiecujemy dać znać gdy dotrzemy do miejsca noclegu. Pierwsze sto kilometrów pokonujemy szybko choć deszcz lekko kropi co chwilę, nie pada strasznie więc nawet nie myślimy o zakładaniu przeciw deszczówek – szkoda na to czasu. Przez interkom ustalam z Sylwią, że zatankujemy za Radomiem a potem bez zatrzymania lecimy do Krakowa. Tankujemy za  Radomiem i gdy ruszmy zaczyna padać, to już nie jest mrzaweczka, to jest niezły deszcz. Jedziemy jednak dalej z nadzieją, że to przeleci.
Przed Kielcami deszcz znika i tak jest już do końca tego etapu podróży. Na miejsce noclegu dojeżdżamy około 2 w nocy. Zgodnie z obietnicą wysyłam SMSa Arturowi, myjemy się i idziemy spać.

Wstajemy przed ósmą, ogarniamy się, jemy śniadanie i pakujemy, kilka minut po dziewiątej ruszamy. Telefon do Artura – ruszamy w podobnym momencie i mamy do przejechania zbliżony dystans. Ostatnie tankowanie było w Krakowie, więc paliwa nie ubyło za wiele, jednak tankujemy się do pełna i jedziemy. Przez całą Słowację jedziemy drogami raczej mniej uczęszczanymi, kawałkami jest to niezła serpentyna,  więc jest trochę rozrywki w długiej drodze.
Minusem jest wolniejsza jazda i po dwóch godzinach jazdy mamy za sobą tylko 100km. Zatrzymujemy się na chwilę za potrzebą przy okazji zrzucamy trochę ciuchów bo jest już wyraźnie cieplej. Niedaleko Węgierskiej granicy przyłącza się do nas Słowacki motocyklista. Jedziemy chwilę razem, ale mam wrażenie, że go opóźniamy więc robimy mu miejsce. Oczywiście mijając nas pozdrawia prostując nogę. Jedzie trochę szybciej niż my, ale ruch się zwiększa i po chwili doganiamy go. Przy wyprzedzaniu miłe zaskoczenie, kompletnie obcy motocyklista pokazuje, czy możemy wyprzedzać samochody – miało to duży sens bo droga była dość kręta.
Dojeżdżamy do granicy Węgierskiej. Tankowanie do pełna, pozbywamy się membran w kurtkach i spodniach. Dzwonię do Artura z meldunkiem o naszej pozycji i umawiamy się na ponowny kontakt gdy będziemy przy granicy Chorwackiej. Na Węgrzech czeka nas pierwsza autostrada, musimy jednak do niej dojechać, okazuje się, że pilnowanie się żeby jechać zgodnie z przepisami jest całkiem dobrą rozrywką. W końcu wpadamy na autostradę, kilometrów od razu ubywa. Raz dwa i jesteśmy na obwodnicy Budapesztu. Gdy dojeżdżamy do  ...

Tu zapis się urywa :)
Na więcej zabrakło czasu - więc resztę muszę zmyślić na podstawie wykonanych zdjęć :)

... Gdy dojeżdżamy do granicy Chorwackiej dzwonię do Artura i przekazuje, że zostało nam około 100km do celu :)
Artur informuje nas, że mieli pewne problemy techniczne więc będziemy pierwsi w Zagrzebiu - mamy zameldować się w pokoju i spokojnie czekać. Tymczasem małą konsternacja spodziewaliśmy się stacji benzynowej tuż za granicą a tu niespodzianka....  Pierwszy parking jest jakieś 15km za granicą ale nie ma tam stacji, jest tylko info, że stacja będzie za kolejne 28km.... Ograniczamy prędkość do 120km/h. W GSce jest co prawda rezerwa mechaniczna więc w baku powinno być jeszcze paliwa na co najmniej 50km ale..... przy ostatnim czyszczeniu i synchronizacji gaźników zdejmowałem bak i nie mam 100% pewności czy dobrze podłączyłem przewody...  Kilka kilometrów przed stacją benzynową GSka zaczyna przerywać, Sylwia przełącza na rezerwę i ..... :) jest dobrze - bez problemu dojeżdżamy na stację gdzie tankujemy do pełna. Teraz już bez przeszkód i problemów docieramy do Zagrzebia i Motelu Plitvice gdzie Artur zarezerwował nocleg. Jeszcze przed zameldowaniem w hotelu tankujemy do pełna - taki nawyk :)
Dostajemy jeden z zarezerwowanych pokoi, odświeżamy się i czekamy..... czekamy.... Dzwonię do Artura, jakieś problemy z elektryką w Fazerze, ale chyba będzie OK. Na wszelki wypadek szykuję się do wyjazdu ale po chwili mam info, że jest ok i za max 30 minut powinni być na miejscu. Jest już ciemno kiedy za oknem słychać motocykle - są! Zbiegamy na dół, witamy się i pomagamy z bagażami. W Fazerze tak jakby zanikło ładowanie, ale chyba już jest OK.

Niedługo później na parkingu pojawiają się nasze wozy techniczne. Nie mają w planach noclegu tylko dłuższy postój.
Dobrą chwilę siedzimy, gadamy, wcinamy domowy chleb z dżemem (produkcji Sylwii) i popijamy małe co nieco za spotkanie i na dobry sen :)

Sobotni poranek w Zagrzebiu - szykujemy się do wyjazdu


Sylwia próbuje upchnąć w kufrze papier toaletowy z hotelu ;) (tak serio to upchnięcia wymagały ciepłe ubrania, które już stawały się zbędne)


Pakowanie prawie skończone


ScOti jest trochę niewyspany i chyba się zdrzemnął siedząc na motocyklu :)


Artur omiata wzrokiem grupę za chwilę starujemy


Start był przewidziany na 9:00, niestety już wtedy Fazer troszkę kaprysił. O ile pamiętam to właśnie wtedy pierwszy raz poleciał bezpiecznik od zapłonu....
Wtedy jeszcze głównym podejrzanym był rozrusznik i wiele na to wskazywało, bo po jego odłączeniu udało nam się wyruszyć i przejechać spory odcinek.

W oczekiwaniu na odjazd Maks przesiada się za stery V-Stroma


Zbiera się konsylium


ScOti sprawdza styki przy manetkach a Artur ofiarnie klęczy i odłącza rozrusznik - reszta grupy patrzy fachowym okiem na przebieg naprawy :)


Jeszcze zanim ruszyliśmy mieliśmy pierwszy i jedyny kontakt z Chorwacką Policją - podjechali do nas na motocyklach i spytali co się dzieje. Zanim zdążyliśmy zaproponować, żeby pożyczyli ScOtiemu policyjne BMW - zdążyli odjechać :)
Na wyjeździe autostradą z Zagrzebia było tłoczno. Samochody stały w długaśnym korku a my wykorzystując pas awaryjny przesuwaliśmy się w miarę dziarsko do przodu.
Za Zagrzebiem korek zaczął stopniowo zanikać i mogliśmy w miarę normalnie przeć do przodu. Plan zakładał przejazd autostradą tylko na początku podróży - potem mieliśmy zjechać na bardziej atrakcyjne dla motocyklistów górskie odcinki drogi. Niestety zanim to nastąpiło Fazer zakasłał i zaczął zwalniać. Przez interkom zdążyłem jeszcze zawołać do Artura, że mamy awarię i stanęliśmy. Artur akurat kręcił nasz przejazd i przez chwilę nie prowadził naszej kolumny, jadący z przodu Tls i Jarek nie spostrzegli w porę problemu i pomknęli naprzód - nawiązaliśmy potem kontakt telefoniczny ale na autostradzie miejsca do zatrzymania są co kilkadziesiąt kilometrów, więc nie było sensu żeby wracali i pomknęli w kierunku Trogiru.
ScOti ściągnął kanapę Fazera,  bezpiecznik od zapłonu znów był spalony...
Wymiana bezpiecznika pomagała tylko na moment a że nasza grupa stojąca na pasie awaryjnym rzucała się w oczy niebawem podjechała do nas obsługa techniczna autostrady. Na Autostradzie wolno parkować tylko w wyznaczonych miejscach, my co prawda mieliśmy awarię, ale nie zmieniało to faktu, że byliśmy elementem zmniejszającym bezpieczeństwo na autostradzie. Obsługa autostrady skierowała nas do zjazdu technicznego, gdzie mogliśmy bardziej zjechać z autostrady i próbować reanimować Fazera. Niestety obsługa autostrady choć cierpliwa, nie mogła czekać wiecznie, dali nam kilka minut ale w pogotowiu czekała już laweta. Czas działał na naszą niekorzyść, w każdej chwili mogła się zjawić policja niestety tym razem z mandatami.... Gdy arsenał środków i pomysłów się wyczerpał Fazer został załadowany na lawetę i odwieziony kilkanaście kilometrów do najbliższego warsztatu. Kierowca lawety błysnął inteligencją - wiedział, że potrzebny nam elektryk motocyklowy więc zawiózł nas do mechanika samochodowego - oczywiście nie za darmo....

Fazer na lawecie przy warsztacie mechanika


Jak tylko Fazer znalazł się na lawecie a my ruszyliśmy za nim, mój mózg zaczął analizować dostarczone dane. Jeszcze zanim motocykl trafił na lawetę, podejrzenie padło na alarm, ale nie było co do tego pewności. Jak tylko ruszyliśmy wymyśliłem jak to sprawdzić.
Jak tylko dojechaliśmy do mechanika i okazało się, że Pan o motocyklach niestety nie wie zbyt wiele, zabraliśmy się z powrotem do pracy. Sprawdzenie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia - bezpiecznik przepala się jak tylko alarm zostaje odblokowany - zatem winny jest alarm! Mechanik z którego gościnności korzystaliśmy użyczył nam warsztatu i wszystkich dostępnych w nim narzędzi zaoferował też możliwość ściągnięcie na miejsce elektryka - na razie jednak próbowaliśmy sami. Wydłubanie alarmu, zakładanego kilka lat wcześniej, bez żadnego schematu (wszystkie przewody od alarmu były czarne) było niezłą łamigłówką. Ale po kilku godzinach plątanina kabli przypominająca ośmiornicę zniknęła spod kanapy motocykla. Próba odpalenia i...... jest sukces! Fazer odpalił od pierwszego strzału - oczywiście z własnego rozrusznika! Jest dobrze, ScOti izoluje rozgrzebane kable i powoli składamy Fazera do kupy. Opis jest krótki ale trwało to naprawdę parę godzin w czasie których poznaliśmy rodzinę mechanika. Artur obeznany z językiem Chorwackim zagadał starszego Pana: "czy macie proszek do pralki automatycznej?" - pytanie oczywiście było inne ale dla mnie zabrzmiało właśnie tak. Podejrzewałem, że to jakiś stary Chorwacki kawał bo starszy Pan (teść lub ojciec mechanika) odpowiedział coś co brzmiało jak:"tak ale tylko do kolorów, bez namaczania". Okazało się, że Artur pytał o miejscowe trunki :) Poza możliwością degustacji trunków dostaliśmy też wodę i sok do picia - także tylko dzięki gościnności rodziny mechanika nie padliśmy tam wskutek odwodnienia :)
Mechanik pokazał nam też zdjęcia apartamentów do wynajęcia, które ma około 20km od warsztatu nad samym morzem :)
Oferta była bardzo dobra ale mieliśmy już rezerwację więc pozbieraliśmy manele i już mieliśmy ruszać kiedy ScOti pokazuje kciuk do dołu - Fazer znów nie chce gadać...... Bezpiecznik od zapłonu znów spalony....
Podbiegam do niego - mózg znów przełączył się tryb serwisowy - co się zmieniło od momentu kiedy odpalaliśmy, kable dostały więcej izolacji nakładanej bardzo metodycznie, tam raczej nie ma mowy o zwarciu, unosimy zbiornik i podejrzenie pada na złączkę czujnika poziomu paliwa - tylko ona była odpięta kiedy odpalaliśmy motocykl. Odpinamy złączkę i chwila prawdy - motocykl działa :). Skręcamy wszystko próba odpalenia i ..... znów cisza....  bezpiecznik zapłonu spalony...
Zbiornik paliwa ponownie wędruje do góry, podpinamy niewinną złączkę wskaźnika paliwa i łuski spadają nam z oczu - duża gruba wiązka elektryczna leży na ramie a zbiornik paliwa ją do niej dociska.... Na szybko przesuwamy wiązkę bardziej do środka, jak najbliżej środka motocykla z daleka od boków zbiornika przygniatających przewody. Wszystko staje się jasne - fachowcy montujący alarm dla wygody przełożyli wiązkę na górę. W chłodnym klimacie izolacja przewodów była na tyle sztywna, że nie poddawała się, w Chorwackim upale zrobiła się miękka, przetarła się i nastąpiło zwarcie (na 99%) wczorajsze problemy z elektryką miały to samo podłoże). Ponownie próbujemy odpalić motocykl - działa. Ostrożnie kładziemy bak i przykręcamy go do ramy. Widać, że problem trafnie zlokalizowany bo zbiornik wreszcie bardzo dobrze pasuje, bez żadnego dopychania daje się ułożyć na miejscu i dokręcić.
Jeszcze raz żegnamy się i ruszamy - jedziemy!
Jeszcze zanim ruszyliśmy ustalamy, że śmigamy dalej autostradą - tak będzie po prostu szybciej a niestety awaria pochłonęła sporo czasu. Przejeżdżamy bez problemów jakieś 50km kiedy ScOti pokazuje mi coś ręką, zrównuję się z nim - padły wskaźniki, nie ma wskazań prędkościomierza ani obrotomierza..... coś się dzieje, ale motocykl jedzie do przodu, więc nie zatrzymujemy się. Po kilku kilometrach Fazer zaczyna strzelać w tłumik i zatrzymuje się, ewidentnie zapłon znów przerywa.....


Znów podnosimy kanapę - o dziwo bezpieczniki są całe! ScOti próbuje jeszcze trochę poprawić wiązkę, rozrusznik znów odmówił posłuszeństwa więc próbujemy z pychu - zapalił! I zaraz zgasł...
Przesuwamy się kilka metrów dalej i znów dopieramy się do Fazera.

Maks tym razem przymierza się do GSa




Fazer przejeżdża kawałek samodzielnie a potem staje i znów nie chce z nami gadać, zatrzymuje się przyjazny Chorwat w busiku i oferuje pomoc - myślał, że zabrakło nam benzyny. Okazuje się, że też jest motocyklistą, niestety nie jest w stanie nam pomóc. Jest trochę z górki i widać zjazd z autostrady pchamy Fazera do tego zjazdu. Gdy już motocykl się rozpędził, ScOti próbuje go uruchomić i Fazer zaskakuje! Działa! Żyje! Wracamy na autostradę!

Radość nie trwała długo, ujechaliśmy ze dwa kilometry i znów stoimy


Jeszcze raz próbujemy odpalić Fazera z pychu ale bez powodzenia - efekt jest taki, że oddaliliśmy się od zjazdu o kolejny kilometr. Słońce jest już coraz niżej, robi się naprawdę późno, do celu jeszcze niecałe 200km....
Po szybkiej naradzie decyzja - zawracamy Fazera i pchamy pod prąd pasem awaryjnym do niedawno miniętego zjazdu, jest lekko pod górkę ale na pewno jest bliżej niż do tego zgodnie z kierunkiem jazdy. ScOti z Fazerem i narzędziami (głównie izolacją) zostaje i próbuje połatać wiązkę a my co koń wyskoczy, pędzimy na miejsce i organizujemy akcję ratunkową (na miejscu są przecież dwa samochody). Zawrócenie motocykla na pasie awaryjnym to naprawdę niezła zabawa ale na jakieś 5 razy poszło. Ustalamy, że ja będę robił za konia (pchał Fazera) a Artur pojedzie za nami motocyklem - w ten sposób na Autostradzie będzie mniejsze zbiegowisko a jak już dotrzemy na miejsce razem z Arturem raz dwa wrócimy do dziewczyn i Maksa (no i do pozostałych motocykli)
Krok po kroku jakoś dopchaliśmy maszynę na miejsce, Artur już wypytał obsługę z punku poboru opłat i wie, że nie ma mowy o pozostawieniu tu motocykla, ale kilka kilometrów dalej jest jakaś miejscowość, jakaś restauracja itp.
ScOti zostaje i zabiera się do roboty, zostawiamy mu jeszcze kluczyk nr 8 (do zdjęcia baku) i kilka rolek izolacji.
Nie powiem te kilka kilometrów pchania dało mi w kość, na szczęście Artur ma przy motocyklu jeszcze trochę czegoś mokrego do picia - rezerwa która paliła mi się już w oczach przygasa. Wsiadamy na Aquilę i jedziemy. Dobrze, że nie mieliśmy daleko, nie jestem przyzwyczajony do jazdy z tyłu a Artur zazwyczaj ma dożo lżejszych i mniejszych pasażerów :)

Jedziemy, przez interkom proszę Artura o szybką wizytę na najbliższej stacji benzynowej - muszę uzupełnić płyny, choć rezerwa się już nie pali to nadal czuję pragnienie. Artur podejmuje jeszcze próbę kontaktu telefonicznego z naszymi wozami technicznymi - pytanie brzmi, czy zdążyli już zacząć świętować wakacje..... zdążyli, więc ScOti musi czekać dalej.
Jest stacja - szybko opróżniam sporą butelkę wody i jeszcze trochę czegoś z dodatkiem cukru - jest dobrze, funkcje życiowe wracają :) Przed zjazdem na Trogir ustalamy z Arturem, że pod koniec trasy obejmę przewodnictwo, Artur też nie zna drogi a ja mam włączoną nawigację. Kawałek za zjazdem z autostrady wysuwam się na prowadzenie, wjeżdżamy do Trogiru, jest już ciemno a w mieście tętni życie, droga na naszą wyspę prowadzi wąską drogą przez dwa mosty, obładowani jedziemy grzecznie omijani przez skutery (jeszcze wam pokażemy ;)). Na wyspie droga staje się jeszcze węższa i kręta, w głowie od razu kiełkuje myśl czy na pewno dobrze jedziemy? Ale w sumie nie widziałem innej drogi więc musi być dobrze. Musi być już naprawdę blisko bo ulicą idzie Karina - wraca z nad morza, wskazuje nam dalszą drogę. Na ostatniej prostej (stromym podjeździe) podbiega do mnie facet i pyta czy jestem Artur :) Pokazuję, że Artur jest na tym motocyklu, tuż za mną - to nasz gospodarz, jesteśmy na miejscu!

Zrzucamy bagaże, dostajemy coś do jedzenia (dzięki Karina :)). Kontaktujemy się ze ScOtim, w wiązce faktycznie były poprzecierane kable, ScOti właśnie skończył łatanie wiązki (przełożył ją też na właściwe miejsce) i za chwilę będzie zakładał zbiornik paliwa - jak wszystko będzie dobrze, będzie mógł ruszać.  Jest już nieźle ciemno, ScOti na pewno jest nieźle zmęczony, szybko szukamy jakiegoś miejsca noclegowego w pobliżu, Artur dzwoni ponownie, ScOti jedzie, ale w ulewie. Artur namawia Michała na nocleg i przekazuje koordynaty.  Wreszcie możemy odetchnąć.

Niedziela
Nie pamiętam wiele więcej z poprzedniego dnia, na pewno kolejnego poranka na tarasie spotkaliśmy takie stworzonko:

Jest to malutki (jakieś 3cm) gekon :)

Nocleg był ScOtiemy potrzebny - dopiero około południa daje znaki życia - wstał i będzie ruszał w drogę :) Jest dobrze.
Artur oczywiście przygotowuje powitalną kolację. ScOti dociera do nas pod wieczór - trochę pobłądził pod koniec ale jest już z nami!


Kolacja powitalna :)


Artur jeszcze by pojeździł ;)


Poniedziałek
Poranek na Ciovo - uliczka wiodąca do miejsca w którym mieszkaliśmy


Dochodzimy do centrum miasteczka


Stocznia w Trogirze (ta platforma była remontowana w tej stoczni)


Jak widać samochód nie był tam najlepszym środkiem komunikacji :)


Droga jest dość wąska a chodnik często znika - tak jak teraz


Skrót do Trogiru - teoretycznie tylko dla pieszych, ale skuter to właściwie pieszy ;)


Widok z mostu Ciovo-Trogir


Nabrzeże Trogiru z charakterystyczną twierdzą Kamerlengo


Dittos chciał zarezerwować jacht ale pan powiedział, że tylko tu sprząta :)


Promenada z palmami :)


Trogir jest jednym z najbardziej atrakcyjnych turystycznie miast Chorwacji - na zdjęciu widoczny kościół św. Dominika


"Proszę wycieczki, za moimi plecami Twierdza Kamerlengo jest czworoboczną budowlą obronną z wewnętrznym dziedzińcem i masywną wieżą od strony morza. Powstała w XV wieku jako element systemu fortyfikacji miejskich...."


Tablica upamiętniająca walkę o niepodległość Chorwacji


Trochę do poczytania


Tablica upamiętniająca 12 rozstrzelanych przez włoskich faszystów w listopadzie 41 roku


Na murach fortecy


Widok z murów twierdzy


Wnętrze wieży


I już jesteśmy na szczycie














Może byście się odwrócili do zdjęcia? ;)


Luneta jak na Gubałówce ;)


Schodzimy z wieży, Dittos lekko się zgarbił od przechodzenia przez ciasne tunele :)


Schody na dziedziniec twierdzy


Jeszcze fotka z murów twierdzy


Zwiedzamy starówkę Trogiru - zwanego czasem Chorwacką Wenecją (poza podobną architekturą warto zauważyć, że Trogir był kiedyś we władaniu Republiki Wenecji)
 



Nasi tu byli? Jakaś Malina?


Atak skuterowców :) Jednoślad to zdecydowanie najlepszy środek komunikacji w Trogirze :)


Targ w Trogirze - część owocowo warzywna - niestety na zdjęciu nie czuć zapachów, więc musicie mi uwierzyć, że owoce w Chorwacji są naprawdę nieziemsko smaczne i aromatyczne :)


Most pieszy w Trogirze -  jedno z nielicznych zdjęć pozowanych :)


Widok z mostu na kanałek


Wracamy w uliczki Trogiru




I znajdujemy restaurację "Monika" - znów nasi?




:) Motocykle są wszędzie :)


Tu na pewno są nasi - w sensie motocykliści :)


I znów jesteśmy na promenadzie


W pobliżu jest lotnisko więc samolotów nie brakuje


Powrót z Trogiru taksówką wodną - zajmujemy miejsca na górnym pokładzie


Odpływamy, na nabrzeżu cumują nowe jachty


Ścigamy się?


Szkółka żeglarska


Tak wygląda miasto Okrug Gornji od strony wody - gdzieś tam mieszkaliśmy :)


Widać jak malutkie są te żaglówki


Zatłoczona plaża w Okrugu


Cumujemy


słonie morskie pluskają się w słonej wodzie ;)


Promenada w Okrugu

[img]http://banici.pl/bam/verdgar/croatia2012/150.JPG[/img]

Jeden z ogrodów opanowały koty :)


To chyba tu ;)


Po południu Artrur zaprosił nas na wędkowanie. Dodatkowo Artur zapewnił nas o wyjątkowych walorach smakowych świeżych lokalnych ryb. Przygotowaliśmy dużą ilość przynęty i dużo pojemników za złowione ryby :)

Rozpoczynamy połów, czekamy na branie.... a ryby nadal nic....


Niestety połów nie był zbyt obfity, ale zabawa i tak była przednia - chyba nawet było ciekawiej niż gdyby nasi łowcy wyciągali rybę za rybą :)

Wtorek
Następnego dnia wybraliśmy się do rezerwatu rzeki KRKA. Mieliśmy do pokonania nieco ponad 60km, pogoda była znakomita a Artur zapowiedział wiele atrakcji choć również ostrzegł nas przed wężami i jaszczurkami :)
Do rezerwatu pojechaliśmy bocznymi drogami, omijając autostradę i delektując się zakrętami.

Na miejscu okazało się, że pierwszym etapem wycieczki jest rejs statkiem.


Szlak wodny wije się wąwozem o sporych walorach widokowych


Gdy dopłynęliśmy na miejsce po krótkim spacerze mogliśmy podziwiać wodospady na rzece KRKA


Znane z naszych gór strumienie i wodospady słyną raczej z zimnej wody - tutaj woda jest naprawdę ciepła :)


Dodatkową atrakcją są ciekawe jaskinie tuż nad brzegiem wody


Sama woda to nie wszystko, więc idziemy zwiedzać dalej, poruszamy się w górę rzeki


Na rzece KRKA funkcjonowała pierwsza w Europie środkowej elektrownia wodna, jest to konstrukcja równie stara jak znana w świecie elektrownia wodna przy wodospadzie Niagara (obydwie uruchomiono w 1895r) a pobliskie miasto Sibenik było pierwszym miastem na świecie zasilanym z elektrowni wodnej.

Zabytkowa turbina wodna - zaprojektował ją przez Nikola Tesla


Widok na rzekę


Wodospady w górnej części rezerwatu


Na terenie rezerwatu znajduje się również zrekonstruowany warsztat kowala


Oraz warsztat tkacki i postacie w strojach ludowych


Maks wpisuje się do księgi pamiątkowej


Pstrągów tu nie brakuje, zastanawiam się tylko czy w takiej ciepłej wodzie nie są już gotowane :)


Świeże figi, podobno dojrzewają we wrześniu :)


Trzcina wysoka na trzy metry bardziej kojarzy się z bambusem :)


Fragment epizodycznego koryta rzeki


W wodzie grasuje wąż.... ogromny, dobre 15cm, nazwa łacińska "sznuruwkus jadowitus"


Pozostałości elektrowni wodnej


Groty powstałe z nacieków


Na zakończenie zwiedzania poszliśmy trochę popływać w słodkiej wodzie. Przyznam, że jednak wolę taką wodę do pływania :) Niestety miłą zabawę przerwały opady deszczu, najpierw niewielkie co dawało nadzieję na szybkie wypogodzenie a potem nadeszła burza i porządnie się rozpadało.
Mieliliśmy nadzieję przeczekać opady ale deszcz padał i padał. Gdy odrobinę się przejaśniło zaczęliśmy zbierać się z powrotem. Niestety nasza grupa była spora a nie tylko my wyruszyliśmy do statków pływających z powrotem. W rezultacie na pierwszym statku udało się popłynąć tylko nam i Dittosom, a reszta grupy musiała czekać na kolejny rejs.
Deszcz, który zdawał się uspokajać znów zaczął padać. Statek dopłynął odebraliśmy z bagażnika Dittosa nasze kaski i kurtki, założyliśmy na siebie to co mieliśmy od deszczu (Maks i Sylwia mieli kompletne stroje, ja niestety tylko górę) i ruszyliśmy w drogę. Dittos czekał na resztę grupy - ale na szczęście miał do dyspozycji samochód a więc i dach nad głową.
Żeby przyśpieszyć powrót wracaliśmy autostradą. Deszcz był dość ciepły i tylko dzięki temu dało się wytrzymać uderzenia kropli deszczu smagających mnie po ledwo osłoniętych nogach.
Na autostradzie termometry pokazywały 24C i ostrzeżenia przed śliską nawierzchnią - dla nas taka temperatura jest dość wysoka ale niewykluczone, że tutejsze mieszanki używane do opon są przystosowane do tutejszych temperatur bo widzieliśmy na autostradzie (na szczęście w przeciwnym kierunku) porsche, które zaliczyło kilka obrotów i niestety nie nadawało się już do jazdy. Mniej więcej w połowie drogi deszcz ustał i nawet lekko przygrzało słońce dzięki temu moje spodnie i kurtka wyschły niemal całkowicie. Deszcz powrócił gdy już dojeżdżaliśmy do Trogiru ale był znacznie mniejszy i nie zmoczył nas już tak bardzo. 

Środa
Jak już wiecie już pierwszego dnia na wyspie zauważyłem problem z kierunkowskazami. Prawy działał bez problemu ale po włączeniu lewego, kierunki migały raz i umierały - zarówno lewy jak i prawy. Podejrzewałem przerywacz i nawet chciałem kupić na miejscu, niestety (a raczej na szczęście) na miejscu nie można było kupić takiego (najbliższy serwis suzuki - Zadar) ale po przestudiowaniu schematu elektryki doszedłem do wniosku, że to nie jest sprawa przerywacza tylko problem z instalacją.
Nasza wycieczka do rezerwatu rzeki KRKA tylko mnie w tym upewniła więc następnego dnia od rana zacząłem rozbierać motocykl w poszukiwaniu źródła problemu. Niestety wiązało się to ze zdjęciem plastikowych boczków i zbiornika paliwa a także airboxa. Gdy już miałem robić obejście wadliwego przewodu okazało się, że problem był w obluzowanym konektorze przy samym kierunkowskazie :). Pół dnia było w plecy, Dittos który asystował mi w sporej części grzebania w motocyklu wrócił właśnie z Agą i Czarkiem z Trogiru więc wybraliśmy się razem nad morze i wynajęliśmy dwa statki.....

Zielonym pływał Dittos z rodziną a my zajęliśmy czerwony (szybszy)


Nawet pan na skuterze wodnym nie mógł nas dogonić ;) No dobra żartowałem, był szybszy :)


Na morzu pojawił się także taki pojazd ze spadochronem


Tych dwoje musiało mieć niezłą zabawę


Po chwili byli już całkiem wysoko


Tymczasem na rowerku wodnym ....


Godzina pływania minęła bardzo szybko, ale naprawdę było warto :)
Pod wieczór chciałem sprawdzić działanie kierunkowskazów więc wybraliśmy się na wycieczkę po wyspie.
Przyłączył się do nas TLS.


Wycieczka naprawdę się opłacała - widoki są nieziemskie


Po drugiej stronie wody Trogir i Okrug Gornij


Kolejny punk widokowy


Tls testuje najnowszy strój motocyklowy - niestety ochraniacze na kolana nie spełniają normy CE ;)


Podziwiamy widoki


Po chwili jazdy postój w kolejnym punkcie widokowym


Tym razem postój w Okrugu Dolnym


Nie ujechaliśmy za daleko i znów widoki zmuszają nas do postoju


Widać stąd dobrze zatoczkę w której cumują jachty


Mój motocykl :)


Gdy już zrobiliśmy wszystkie zdjęcia ruszyliśmy dalej, udało nam się nawet przejechać spory kawałek do momentu ponownego postoju - gdzie naszą uwagę przykuły rośliny :)


Kolejny rzut oka na przebytą drogę


Kłuje?


Ostatnia fota z wycieczki


Wracaliśmy z wycieczki już po zachodzie słońca, ale naprawdę warto było.
Urok wyspy widać najbardziej w tych niezamieszkałych miejscach.
Przy okazji przetestowałem kierunkowskazy, które teraz działały już bez zarzutu. Pojawił się natomiast inny problem. Ewidentnie nie podłączyłem jednego z czujników przy air-boxie bo choć motocykl jeździł całkiem normalnie i bez problemów to na wskaźnikach świeciła się kontrolka sygnalizująca błąd. Oznaczało to ponowną konieczność zdjęcia zbiornika....

Czwartek
Kolejnego dnia większość z nas wybrała się na wycieczkę do Splitu na którą ja też miałem chrapkę ale musiałem poprawić to co popsułem - teoretycznie mógłbym tak jechać ale gdyby naprawdę zaczęło się dziać coś złego mógłbym to zignorować i doprowadzić do poważnej awarii. Wtyczka od czujnika temperatury powietrza, której poprzedniego dnia nie podłączyłem, tak sprytnie się przede mną schowała, że znalezienie jej zabrało mi sporo czasu przeplatanego studiowaniem zdjęć z serwisówki.
Ten czujnik musi tu gdzieś być i w końcu się znalazł :) Po podłączeniu szybkie sprawdzenie i już wiadomo, że wszystko jest OK :)

Po południu trochę popływaliśmy w morzu a wieczorem wybraliśmy się na spacer po wyspie


W jednej z uliczek spotkaliśmy prawdziwego żółwia :)


A tuż obok byli na wakacjach przedstawiciele naszego rządu ;) A może to tylko przypadkowe podobieństwo ;)


Zwiedzając daje wyspę trafiamy ma małą kapliczkę i niewielki cmentarz


Lokalizacja jest naprawdę niezwykła bo taki widok jest z bramy cmentarza


Charakterystyczne dla krajów śródziemnomorskich drzewa - u nas tuje nie rosną tak okazale :)


Kilka fotek morza w zachodzącym słońcu






Piątek
I niestety nieuchronnie nastał ostatni dzień wypoczynku...
ScOti wyruszył drogę powrotną - jego motocykl mimo naprawy nie dawał 100% pewności bezawaryjnego powrotu, woleliśmy dmuchać na zimne, gdyby ScOtiego spotkała jakaś awaria miałby więcej czasu na jej usunięcie a w skrajnie złej sytuacji następnego dnia mógłby go zgarnąć nasz wóz techniczny. Ponadto również w Piątek wyjeżdżał Dittos także też mógłby ewentualnie coś pomóc - na szczęście Fazer tym razem nie sprawił żadnej niespodzianki i pewnie dowiózł ScOtiego do Polski - z Dittosem spotkali się na trasie w okolicach Wiednia.
Tymczasem my, z samego rana, kiedy jeszcze słońce nie dokuczało najmocniej wybraliśmy się do Troigiru zapolować na garść upominków.

Gdy tylko wyszliśmy z domu na naszej drodze stanął wielki jaszczur... Jaszczurka miała razem z ogonem zdrowo ponad 20cm


Ciasne uliczki Trogiru - droga jest zamknięta dla ruchu ale mieszkańcy jakoś muszą dojechać do posesji


Właśnie tą uliczką przyjechał przed chwilą ten samochód - serio!


Przed budynkiem tablica potwierdzająca wpisanie Trogiru do rejestru dziedzictwa kultury światowej UNESCO


Jeden z bardziej znanych zabytków Trogiru - katedra św. Wawrzyńca - zdjęcie dość nietypowe, od tyłu budowli :)


Postaraliśmy się zrobić zakupy najszybciej jak się da i uciekliśmy przed upałem. Oczywiście ostatniego dnia grzechem byłoby nie popływać w ciepłym (choć przesolonym) morzu :)

Po południu ponownie wybraliśmy się na objazd wyspy, kilka fotek z drugiej wycieczki po wyspie:








Na zakończenie wycieczki zatankowaliśmy motocykle do pełna i wróciliśmy do domu dokończyć pakowanie
Wieczorem jeszcze raz poszliśmy na plażę, ostatni raz rzucić okiem na morze.

Piątkowy wieczór - pierwsze objawy pakowania widoczne na Umka i moim motocyklu :)


Sobota
Pobudka skoro świt, planowany wyjazd o 6 rano.
Pakowanie i przekazanie właścicielom apartamentu poszło sprawnie i udało nam się nam się wyruszyć nawet ciut wcześniej.
Ruszamy - Artur z Edzią, Jarek i Tls najpierw zajeżdżają na stację zatankować, my mamy to za sobą więc powoli jedziemy w kierunku autostrady. Na bramkach spotykamy się i ruszamy. Jadę przodem, puki nie jest bardzo gorąco warto trochę podgonić, narzucam dość szybkie tempo i nasza grupa się dzieli. Po 200km wjeżdżamy w góry, robi się chłodno (momentami 16C) tankujemy i ubieramy się cieplej! Jedziemy dalej zastanawiam się czy uda nam się spotkać z Arturem i Jarkiem - nie przewidywaliśmy rozdzielenia się już teraz (dopiero od Zagrzebia mamy jechać inną drogą). Bliżej Zagrzebia spróbuję zadzwonić do Artura. Dojeżdżamy powoli do stolicy Chorwacji, ruch się zagęszcza i..... spotykamy znajome motocykle :)
Dobrze, że się odnaleźliśmy :) Ustalamy, że za bramkami na autostradzie robimy postój i tam się pożegnamy.

Pierwszy etap drogi za nami, niecałe 400km śmignęliśmy w bardzo dobrym czasie (nieco ponad 3godziny)
Uściski pożegnalne, mówię do Artura - jedź z nami, śmiejemy się i ruszamy. Przed nami jeszcze Węgry i Słowacja.
Do granicy z Węgrami mamy około 100km po autostradzie, musimy jednak pilnować ostatniej stacji benzynowej po Chorwackiej stronie - tu paliwo jest tańsze a mamy zamiar przejechać Węgry z minimalnym dotankowaniem (tam paliwo jest najdroższe). Przez Węgry mamy do przejechania 254 km, ale ostatnie tankowanie na Węgrzech było 40km przed granicą więc dystans do zrobienia na baku to prawie 300km.... Dla mojego motocykla to żaden problem (zazwyczaj po 300km jeszcze nie zapala się nawet rezerwa), dla pozostałych motocykli 300km to granica teoretycznego zasięgu  ale jedziemy z bagażem więc może być różnie - również u mnie. Po przejechaniu 200km od tankowania w Chorwacji zatrzymujemy się i dolewamy po 6 litrów paliwa do GVki i GSa - na moim wskaźniku paliwa wszystko wygląda OK. Jedziemy po autostradzie i raczej pilnujemy dopuszczalnej prędkości (130km/h bo mandaty węgierskie są z kosmosu) więc zużycie paliwa powinno być umiarkowane ale lepiej nie ryzykować. Jedziemy dalej i bez problemu dojeżdżamy do granicy Słowackiej w miejscowości Komarno. Tankujemy do pełna - paliwa wchodzi niewiele (poza moim moto) więc pewnie wszyscy dalibyśmy radę :)
Do przejechanie zostaje tylko nieco ponad 300km ale Słowacja niestety nie ma tak gęstej sieci autostrad więc średnia prędkość spada. Drogi również są oznaczone tak sobie więc polegam głównie na nawigacji - która też ma swoje kaprysy i w pewnym momencie informuje mnie, że do celu jest jeszcze ponad 800km..... Na szczęście szybko to zauważyłem i nie nadłożyliśmy drogi  (po wyłączeniu na stacji GPS koniecznie chciał jeszcze raz zaliczyć punk trasy, który już mieliśmy za sobą).
Po przejechaniu wielu kilometrów gorszą drogą  wjeżdżamy na drogę ekspresową R1 - średnia prędkość rośnie i szybko dojeżdżamy do Bańskiej Bystricy - tu tankujemy ostatni raz na obcej ziemi. Tls cały czas się waha czy jechać z nami żeby zanocować koło Bukowiny Tatrzańskiej czy jechać prosto do domu ale raczej skłania się do noclegu.
Przed nami kilkanaście kilometrów teoretycznie gorszej drogi ale okazuje się naprawdę dobra i szybko dojeżdżamy do Rużamberoku skąd autostrada wiedzie nas do Popradu. W Słowacji obowiązuje ograniczenie do 130km/h na autostradzie a mandaty też są słone więc pilnujemy się dopuszczalnej prędkości. Mimo to Tls ginie z pola widzenia....... Zwalniamy ale nadal nie chce się pojawić. Dzwonie do niego żeby sprawdzić czy jedzie (jak jedzie to nie odbiera), jedzie - więc jest OK, wysyłam SMSa na co ma się kierować z Popradu i jedziemy dalej - jest już blisko więc nie przesadzamy z prędkością ale nie wleczemy się żeby nie jechać w górach po ciemku.  O 20 z minutami jesteśmy w Polsce :) Dzwonię do Artura - również dojeżdża już do domu, także wszystko jest OK. Niestety Tls nadal nie daje znaku życia, ani nie odbiera telefonu. Przez interkom dogadujemy się, że spróbujemy załapać się na kolację w Karczmie Widokowej (niedaleko miejsca gdzie robiliśmy fotki w czasie zlotu w Białce Tatrzańskiej). Nie mamy pewności do której jest czynne - powinno być co najmniej do 21 ale czy na pewno? Ustalamy, że Sylwia pojedzie do Karczmy a ja z Maksem do miejsca noclegu gdzie zostawimy część bagażu i przygotujemy spanie. Sylwia dzwoni po chwili, że wszystko jest OK, czynne do 22 :) Raz dwa i jesteśmy z Maksem na miejscu. Zamawiamy i spokojnie czekamy na jedzenie. Patrze na zegarek - Tls powinien się zaraz odezwać bo będzie musiał zatankować i faktycznie trzy minuty później jest wiadomość - pogubił się ale jest OK i jedzie prosto do Warszawy. Przekazuje info Arturowi i po chwili możemy się najeść do syta :)

Wychodząc z karczmy podziękowaliśmy pięknie i powiedziałem, że marzyliśmy o tym od ponad 1000km, Pani uśmiechnęła się i podziękowała, widziała nasze stroje motocyklowe ale pewnie nie pomyślała, że ten 1000km był na jeden raz ;)

Niedziela
Ostatni etap, dobrze znana droga, Kraków, obwodnica Kielc, Skarżysko Kamienna, Radom i jesteśmy w domu :)
Nie śpieszyliśmy się bo po naszych drogach nie jechało się tak dobrze a i sobotnia droga też jeszcze nie dała o sobie zapomnieć.

Podsumowanie
Wielkie dzięki dla Artura za to, że nas namówił :) Wstyd się przyznać ale już z 10 lat temu myśleliśmy o wyjeździe do Chorwacji (jeszcze wtedy samochodem), z tamtych planów zostały nam tylko karimaty, które mieliśmy ze sobą :)
Każdemu polecam taki wyjazd - naprawdę warto i tak jak już pisałem, śmiało można jechać w ciemno - miejsce się znajdzie i na pewno nie będzie drożej niż rezerwując wcześniej.

Motocykle
Jedyna awaria unieruchamiająca motocykl spotkała ScOtiego i była wynikiem ingerencji człowieka kilka lat wcześniej. U mnie wysunął się konektor kierunkowskazu, u Artura oderwało się mocowanie osłony tłumika (blacha dojechała do Polski w bagażu, nie było konieczności naprawy na miejscu), u TLSa w drodze powrotnej pękła blacha mocująca plastikową osłonę termostatu (blacha i osłona dojechały do domu w bagażu). Całkowicie bezawaryjny okazał się najprostszy motocykl - GS500 Sylwii (trzeba było tylko regularnie sprawdzać i ewentualnie uzupełniać olej) oraz Kawasaki (VN900 o ile dobrze pamiętam) Jarka (chyba, że zdarzyło się coś drobnego o czym nie wiem)
Generalnie poza awarią Fazera były to drobiazgi.

Co się sprawdziło
Całkiem dobrym wynalazkiem jest przedpłacona karta walutowa. Ja i Sylwia mieliśmy takie coś - nie jest głupie po unika się kosztów przewalutowania a za transakcje bezgotówkowe nie jest pobierana żadna prowizja (za wypłatę w bankomacie już tak). Sprawdziły się również bezprzewodowe interkomy (nie pierwszy raz) oraz oliwiarki do łańcucha - 3000km a napędu jakby nie było :)